'Ameer' znaczy 'książę', 'Zahra' znaczy 'kwiat' - najmłodsi uciekinierzy z Syrii noszą piękne imiona. Kiedy wybuchła wojna, razem z rodzicami uciekli do Libanu, choć są i tacy, którzy przyszli na świat już w obcym kraju.
Ich dni wyglądają jednakowo. Te z uboższych rodzin mieszkają przez cały rok w koczowiskach sklejonych z foliowych plandek. Czasem jeżdżą do szkoły, ale większość czasu spędzają w obozach, włócząc się po polach, gruzowiskach i ruinach. Te nieco zamożniejsze mieszkają całymi latami w wilgotnych garażach. Te z Beirutu bawią się w ciasnych, brudnych dzielnicach, gdzie rosną kolejne pokolenia bezpaństwowców - bez obywatelstwa, wykształcenia, stałego zajęcia. Czasami pomagają rodzicom, sprzedając chusteczki higieniczne kierowcom na zatłoczonych skrzyżowaniach. Zarobek żaden, ale to i tak lepsze niż nuda. Ucieczką jest więc telewizor i kanały z bajkami. Nastolatki kupują telefony i ślęczą w ciemnych pokojach, sprawdzając Whatsapp albo Facebooka. Przyszłości nie można z nich odgadnąć, ale przynajmniej szybciej upływa czas.
Czy możemy coś dla nich zrobić? W Libanie działa Polskie Centrum Pomocy Międzynarodowej, które buduje place zabaw, organizuje zajęcia edukacyjne, finansuje leczenie dzieci oraz kursy zawodowe, a zimą ratuje rodziny przed zamarznięciem, dostarczając ciepłe koce i śpiwory. Dzięki pieniądzom darczyńców i pracy wolontariuszy los najmłodszych ofiar wojny jest odrobinę łatwiejszy. A to już bardzo dużo.
Czytelnicy, którzy chcą wesprzeć PCPM, mogą znaleźć więcej szczegółów na stronie pcpm.org.pl
Wszystkie komentarze