Tę historię opisałam na początku tygodnia. Natalia zrezygnowała ze składania papierów na medycynę, bo w dniu ogłoszenia wyników matur dowiedziała się, że rozszerzony egzamin z biologii napisała na 28 proc. To za mało, by mieć szanse na studia w jakimkolwiek ośrodku akademickim.
Chciała wiedzieć, co poszło jej nie tak, i w krakowskiej Okręgowej Komisji Egzaminacyjnej, w której oceniania był jej matura, zawnioskowała o wgląd w nią. Gdy do niego doszło (po ponad dwóch tygodniach od złożenia wniosku), oniemiała. Okazało się, że egzamin rozszerzony z biologii napisała na 72 proc.
Materiał promocyjny
Materiał promocyjny
Wszystkie komentarze
Rozumiem intencje, ale takie rzeczy to tylko w amerykańskich filmach.
1. nie wiadomo czy te studia by ukończyła
2. nie wiadomo gdzie by się po nich dostała i za jaką stawkę
Jest tak dużo gdybania w tym, że to nie do oszacowania. Nie zmienia to faktu, że sprawiedliwości powinno stać się zadość i sąd powinien ustalić odszkodowanie dla dziewczyny.
Polskie dziadostwo sądowe będzie się nad tym biedziło ponad 10 lat, żeby w końcu wypocić zadośćuczynienie w wys. 5 tys. zł i zwrot kosztów sądowych.
Trudno byłoby wykazać ze z biologią na 72% dostałaby się na medycynę gdzie dostają się maturzyści z wynikami ok 90%.
A nawet tacy co mają 110% czyli ojca ustosunkowanego lekarza.
Ile? Idealista! WvKrakowie za mobbing,który bardzo trudno udowodnić,muszą być naprawdę silne dowody,ostatnio sąd przyznaln4,5 tysiąca.
Uśrednić to można....
(...) tak dużo gdybania w tym, że to nie do oszacowania. (...)
- - - - - -
W takich przypadkach bierze się średnie wynagrodzenie.
Dziwne że są tacy co w tę bzdurę wciąż wierzą, wyniki matur są podstawą przy rekrutacji, czasy ustosunkowanych rodziców dawno się skończyły.
Tak uważasz bo nie dotyczy to ciebie.
No trochę przesadzasz. Na studia medyczne zdaje się egzaminy. Procenty z rozszeszonej biologii nie dają gwarancji dostania się na studia. O przebrnięciu przez 6 lat studiów nie wspomnę.
Gdzie się bierze? Jakiś precedens?
Oszkodowanie za straty moralne tak. Ale nie przesadzaj, jakie utracone zyski?
I to jest sedno sprawy. A im wyższe stanowisko piastuje urzędnik, tym mniejsze ma poczucie odpowiedzialności.
Może coś by się poprawiło, gdyby ci egzaminatorzy nie byli nauczycielami dorabiającymi do minimalnej krajowej
Co zrobić, kiedy egzaminatorzy są nieuczciwi, a w opisanym w artykule przypadku dostrzegam pokłosie wpływów megakatolickiej i świętojebliwej kurator Nowak Barbary.
To nie myślenie religijne przeszkadza w uzyskaniu wysokiej dokładności sprawdzania egzaminów przez egzaminatorów (jakkolwiek o tej babie myślę bodaj to samo, co ty), a warunki sprawdzania matur. Prawdziwe problemy to praca na akord pod presją czasu w warunkach koszarowych, po pół doby przez cały weekend po normalnym tygodniu nauczania, ocenianie prac pod sztancę zmieniających się czasem z godziny na godzinę wytycznych (zdarza się, że najpierw należy coś punktować, potem nie, a następnie następuje powrót do oryginalnych wytycznych i za każdym razem trzeba na powrót wertować sprawdzone już prace), wymaganie od egzaminatorów dodatkowych rzeczy np. notatek dotyczących frakcji opuszczeń w różnych typach szkół, z których sprawdzane prace pochodzą (taka wiedza oczywiście przydaje się na meta poziomie, ale to kolejne dekoncentrujące obciążenie), brak prawdziwej weryfikacji dotyczącej ocenianych treści (jest tylko wybiórcza), a także niedocenianie wagi korekty technicznej przed rozliczeniem egzaminatora, czynionej oczywiście okiem i ręką wypoczętego pracownika tylko do tego celu (właśnie tutaj rozwiązałoby to problem tej maturzystki) - dziś jest koleżeńska weryfikacja w wydaniu równie zmęczonego/-j kolegi / koleżanki po całoweekendowym sprawdzaniu. W takich warunkach nietrudno o błędy (nawet merytoryczne), pomyłki techniczne lub niewychwycenie błędów współegzaminatora, a w rezultacie - o krzywdę ucznia.
Po 1 - nikt cię szanowny pedagogu nie zmusza do byćia egzaminatorem.
Po 2 - nie przekonasz mnie, że w połowie maja i w czerwcu masz taki zapierduk w szkole jako nauczyciel, że w weekendy skonany do sprawdzania egzaminów zasiadasz.
Po 3 - z resztą twojego wpisu się zgadzam.
Oczywiście nikt nikogo do uczestnictwa w sprawdzaniu egzaminów nie zmusza. Osobiście tego nie robię mimo posiadania uprawnień. Innych egzaminatorów uczniowie jednak mieć nie będą, tylko takich, którzy mają swoje powody i męczą się po tygodniu pracy w weekend. Oj, co do obciążenia w maju, możesz się mylić. To czas egzaminów i odczuwają to zwłaszcza poloniści i językowcy, którzy przeprowadzają egzaminy ustne, a i na pisemnych siedzą - w swoich szkołach i w tych, z którymi wymieniają się kadrą, aby spełnić wymóg formalny obecności w każdym zespole nadzorującym jednego nauczyciela spoza danej szkoły. Często przedmiotowcom w maju i czerwcu odpadają godziny, ale nie wszystkim - nie każdy ma w każdym roku szkolnym klasy maturalne, a dodajmy, że cały kraj ciągnie na nadgodzinach (18 lekcji tygodniowo to fikcja; rekord z mojego otoczenia to matematyczka z 50 godzinami tygodniowo, a tak właściwie 51, tylko dwie indywidualne musiała mieć na jednej godzinie, bo max to 10 lekcji dziennie). Reasumując, niektórym odpadną lekcje, ale siedzą w zamian na egzaminach ustnych i pisemnych + wybrani męczą się w weekendy. Sprawdzanie prac wymaga jednak koncentracji i siedzenie nad nimi w tak długim maratonie (po pół doby) nawet po wolnym tygodniu (mrzonka) może niestety kończyć się pomyłkami i błędami.
Jaki "brak profesjonalizmu"? To się nazywa po prostu niechlujstwo.
Przy egzaminach na medycynę czy prawo i kilka innych kierunków przekręty byłyby jeszcze większe. Ale większość kandydatów mogłaby oczekiwać sprawiedliwszego potraktowania. Przy zmniejszonych wymaganiach na mniej popularne kierunki na mniej popularne uczelnie. Inna sprawa, czy przy 28% można w ogóle zdać maturę?
Nie zdała,więc się nie zgłosiła w rekrutacji. Dopiero potem okazało się,że jednak zdała,i to nieźle
przy egzaminach na studia były jeszcze większe przekręty, a takie niby pomyłki, to był chleb powszedni
Bardzo egalitarne zmuszać młodzież do uczenia się i wybierania w podróż po dziesięciu różnych uniwersytetach w Polsce, bo wg Twojego widzimisię tak było za komuny i było lepiej.
Raczej sprawiedliwie. Ot taka historia z rodziny: pewien chłopaczek zdał maturę śpiewajaco i dostał się na prawo na UJ.
Podejście do studiów miał olewajskie, więc pierwszego roku nie zaliczył.
Przeszedł ponowną rekrutację. Oczywiście się dostał. Nawet część przedmiotów mu przepisali. Wyleciał znowu.
Dzisiaj jest grubo po 30-tce. Już na prawo nie chce wracać.
Zgadnij ile razy blokował miejsca na studia, na które ewidentnie się nie nadawał, w zawodzie, w którym nie chciał pracować, ale tatuś się upierał.
Przy egzaminach jednak jednorazowy wynik matury nie blokowały elitarnego miejsca innym.
Skoro śpiewajaco zdał maturę to i egzaminy by zdał śpiewająco.
Bo Polska to i Ty i ja, łatwiej nam pisać na forum niż spróbować wejść w bagno o nazwie "polityka" i coś realnie zmienić.