Portal edukacyjny "Perspektywy" opublikował ranking szkół średnich. Zrobił to po raz 25. Żaden wcześniejszy nie wywołał tylu emocji. W gazetach i mediach społecznościowych czytam o uczniach renomowanych szkół "na psychotropach" i o tym, że szkoły zawdzięczają wysoką pozycję korepetycjom, za które płacą rodzice.
Na to, że "wyśmiewanie" rankingów stało się "modne" i "cool", zwrócił uwagę Nauczyciel Roku 2021 Dariusz Martynowicz. "Jestem zniesmaczony niektórymi wypowiedziami (...). Że szkoły rankingowe niszczą młodych ludzi, wyrzucają najsłabszych uczniów, że nauczyciele nic nie muszą robić, bo dzieci same się uczą, a wynik na maturze to przede wszystkim wynik korepetycji" - napisał w mediach społecznościowych. Według niego opinie takie wynikają z kompleksów. Nie pisze kogo, ale łatwo się domyślić, że chodzi o dyrektorów i nauczycieli szkół zajmujących w rankingach odległe pozycje oraz rodziców dzieci, które nie dostały się do szkół z pierwszych miejsc rankingowych. Czy tak jest faktycznie?
Wszystkie komentarze
I tak powinno się toczyć. Trudno, żeby dobra szkoła odrzucała dobrych kandydatów albo dobrzy kandydaci wybierali kiepskie szkoły tylko dlatego, że kiepscy kandydaci nie mają szans dostać się do tej dobrej szkoły. A potem wylewają swoje frustracje na ... kwaśne winogrona.
Ale do meritum. Tak jak Dariusza Martynowicza oburza mnie rozpętana, nie pierwszy raz, nagonka na szkoły z czołówki rankingu: wskazywanie, że tam koncentrują się wszystkie patologie naszego systemu szkolnego, całe zło. Też uważam, że to są głosy frustratów, którzy z różnych pobudek nie chcą przyznać, że niektóre publiczne szkoły mimo trudności wciąż radzą sobie nad podziw dobrze.
Nie twierdzę, że to są oazy szczęścia dla wszystkich uczniów - ale dla tych z kierunkowymi uzdolnieniami, chcących się rozwijać - najczęściej są wspaniałym miejscem. Nie jest też prawdą, to co się w kółko powtarza że tzw. szkoły olimpijskie nagminnie pozbywają się słabiej rokujących uczniów i stąd ich pozycja. To oczyszczanie szeregów przed maturą było grzechem szkół aspirujących do wyższych miejsc. Te z ugruntowaną pozycją i tak wiedzą, że na ich punktację zapracują olimpijczycy. Tak jest w każdym razie w dobrze mi znanej szkole z czoła tego rankingu.
A najlepszą miarą - jak dla mnie - stosunku uczniów do szkoły, jest więź absolwentów, którzy przez całe lata wracają w szkolne mury, który przychodzą by edukować młodszych kolegów. Dzięki tym absolwentom jakość pracy wydatnie wzrasta I to jest ta szczególna wartość, nad którą trzeba roztoczyć specjalną opiekę, zamiast wypisywać dyrdymały i z palca wyssane „opinie”, krzywdzące dla nauczycieli i uczniów.
A najlepszą miarą - jak dla mnie - stosunku uczniów do szkoły, jest więź absolwentów [...]
Nic dodać, nic ująć!
Celem tego co teraz powiem nie jest uwiarygodnienie wypowiedzi, tylko stwierdzenie faktu: Tak jest na całym świecie - uczylem w Kanadzie, Korei, Szwajcarii....
W szkołach z rankingu pracują nauczycieli świetni, dobrzy i marni. Jak wszędzie. Jeśli w tej szkole uczeń kiepsko trafi, to rodzice zafundują korki. Jeśli dobrze trafi, to też - na wszelki wypadek. Bo nawet jeśli korki niepotrzebne, to przecież nie zaszkodzą.
Nie wiem, co musiałoby się zadziać, żeby ten system się zawalił.
A dlaczego ma się walić? Jeśli do dobrej szkoły na 100 miejsc przychodzi 1000 uczniów, to jest normalne, że szkoła przyjmie 100 najlepszych. Jak byś miał zatrudnić 1 pracownika, a przyszłoby 10 kandydatów, to wybrałbyś najlepszego czy najgorszego?
bylo dac dzieciom lepsze geny
pracuje na jednej z najlepszych uczelni technicznych w Polsce i m.in. uczę tam na 3 kierunkach od 20 lat. Młodzież z roku na rok przychodzi coraz słabiej przygotowana. Wykształcenie średnie to dzisiaj nie matura a studia I stopnia. Politycy od 30 lat zaniedbali szkolnictwo na każdym poziomie w Polsce. Edukacja jest spuszczoną jak woda w toalecie...ostatni gasi światło :(
Trzeba było posłać "bombelki" do zawodówki - tam by błyszczały.
>>Nie ma znaczenia jak wysoko w rankingu jest szkoła i tak trzeba wziąć korepetycje.<<
...zapewne tak, jak się ma głupie dzieci.
Ja mam wrażenie, że to raczej dzieci w liceach uczą się tego, co ja w podstawówce, a na studiach tego, co u mnie wymagali do matury.
To dziwne bo np. z biologii o pewnych kwestiach mawianych w lo jeszcze 15 czy 20 lat temu nie słyszano... cóż owszem Lem był od zawsze lekturą