Uwierzyliście, że zeszłoroczny koncert Deep Purple w Krakowie był pożegnalnym? Nie? Mieliście rację! Bo Deep Purple we wtorek ponownie zawitali do Tauron Areny i zagrali jeszcze lepiej.
Gdy rok temu legenda hard rocka zawitała do Krakowa, została bardzo ciepło przyjęta przez publiczność. Nic dziwnego, że zespół, choć zapowiadał, że ubiegłoroczna trasa będzie pożegnalną, jednak słowa nie dotrzymał i chętnie wrócił do Krakowa. Ale wtorkowy koncert był inny niż rok temu. Jeszcze bardziej energetyczny. Ian Gillan w dużo lepszej formie głosowej. Wyraźnie widać było, że muzycy mieli ochotę dać solidnego czadu. I biorąc pod uwagę ich wiek, udało im się.
Od samego początku (tradycyjnie koncert rozpoczął "Highway Star") widać było, że to nie będzie tylko odegranie kilkunastu starych przebojów. Że jest chęć i ochota do grania. Steve Morse niemal w każdym utworze niemiłosiernie, bez żadnego pardonu katował swoją gitarę, wyciskając z niej nieprawdopodobne solówki. Wtórował mu Don Airey na klawiszach, popisując się równie ekstremalnymi umiejętnościami (był oczywiście polski wtręt, czyli zagrane solo przez Aireya fragmenty utworów Szopena i... Mazurek Dąbrowskiego!). Klawiszowiec Deep Purple przenosił wtedy publiczność nieco w atmosferę koncertów z lat 70., kiedy instrumentalne improwizacje były ich nieodłącznym elementem. A tych wczoraj nie brakowało, wrażenie zwłaszcza robiły dialogi gitary Morse'a i klawiszy Aireya w zagranym na bis kawałku "Hush". Ale w tyle nie pozostawała też sekcja rytmiczna, pędząca do przodu. Ciarki przechodziły, gdy Deep Purple zagrało "Perfect Strangers" - mocniej, twardziej nawet jak na standardy hardrockowe.
Wszystkie komentarze