Zachwycony otwarciem kolejki na Balice Airport postanowiłem, że tym razem oszczędzę organizatorom zamorskiej konferencji wydatku na moją taksówkę z Centrum Krakowa. Przy okazji chciałem sprawdzić, jakie będzie ostatnie wspomnienie turysty, który po - oby jak najdłuższym i najprzyjemniejszym - pobycie w Krakowie musi wreszcie kiedyś odlecieć do domu - pisze w liście Czytelnik.
W poniedziałkowy poranek (a jeszcze ciemno było) szedłem sobie więc pewną śródmiejską ulicą. Omijałem kałuże, ale chyba nie po deszczu, bo jakoś zbyt rzadko rozrzucone. Pozdrowiłem zmęczoną naganiaczkę do klubu nocnego (zobaczyła, żem z walizką, więc nie naganiała), potem dwóch jeszcze bardziej zmęczonych młodych ludzi, którzy na dziesięć słów użyli może ze dwóch parlamentarnych. Na szczęście byli zbyt zmęczeni, żeby na mnie zwrócić uwagę.
Groźniej zrobiło się trochę później, gdy obok - powiedzmy - salonu gier nie spodobałem się dwóm panom kończącym właśnie flaszeczkę na progu przybytku. Chwilę przedtem mijał ich patrol policji, ale jeden z policjantów był jakoś dziwnie niski, więc pewnie stróże porządku woleli nie zadzierać z konsumentami magicznego napoju. Panowie konsumenci postanowili za to zadrzeć ze mną, ale ja z kolei jestem dość wysoki i gruby (i akurat ogolony na łyso) - więc po chwili wrócili na miejsce i kontynuowali konsumpcję. Jak zwykle w takich sytuacjach podziwiałem mądrą politykę włodarzy naszego miasta (w tym przede wszystkim pewnego wielokadencyjnego profesora), którzy uważają, że Kraków najlepiej nadaje się na europejską pijalnię napojów wyskokowych i sanktuarium pań podskakujących przy rurach. No, ale to oni są włodarzami, to on jest profesorem - na pewno wiedzą lepiej.
Wszystkie komentarze