Znów go spotkałam. Wrósł dla mnie na stałe w krajobraz okołodworcowy. Nazwijmy go panem Edwardem. Choć tak często rozmawialiśmy, nigdy nie zapytałam go o imię, skupiona na jego podopiecznych. Ostatnie spotkanie z panem Edwardem było jednak inne niż wcześniejsze. Smutne...
Pan Edward mieszka przy ul. Bosackiej w Krakowie. To ulica przylegająca do parku Strzeleckiego, wychodzi się z niej na perony krakowskiego dworca kolejowego. Każdy, kto zapuszcza się od czasu do czasu w tamte rejony, musiał go kiedyś spotkać. Rzucał się w oczy ze względu na swoją gromadkę. Na smyczy prowadził psa - krótkowłosego jamnika, a za nim dreptały biała kotka Maja i czarny kocurek. Futrzaki nigdy nie potrzebowały smyczy.
- Jak pan to robi, że one idą za panem, wpatrzone jak w obrazek, niemal przy nodze? - spytałam kiedyś pana Edwarda. - Bo ja wiem... są zżyte ze sobą, zwłaszcza z psem. Idą tam, gdzie my. To mądre stworzenia - odrzekł, jak gdyby nigdy nic. Dzięki przywiązaniu i posłuszeństwu koty unikały przejechania przez samochód czy konfrontacji z bywalcami pobliskiego parku, po paru głębszych nie zawsze pozytywnie nastawionymi do zwierząt.
Wszystkie komentarze