Ponad 1,5 tysiąca darmowych obiadów przeszło koło nosa krakowskim uczniom w ubiegłym roku. Urzędnicy i szkoły nie radzą sobie z realizacją programu dożywiania dzieci - alarmują radni i rodzice.
To, co się w Krakowie dzieje, to czyste draństwo. Tracimy obiady, którymi moglibyśmy nakarmić głodne dzieci - nie kryje wzburzenia radna Platformy Obywatelskiej Teodozja Maliszewska. Wraz z radną niezależną Agatą Tatarą napisała interpelację o natychmiastowe usprawnienie działań w zakresie dożywiania dzieci. Ale po kolei.
W 2008 roku premier Donald Tusk oznajmił: - Wprowadzimy program, dzięki któremu każde dziecko w publicznej szkole podstawowej będzie miało prawo zjeść obiad bez pokazywania dokumentów udowadniających, że jest wystarczająco biedne. I rząd przyjął prawo, że uczniowie w trudnej sytuacji rodzinnej wskazani przez dyrektora mogą jeść za darmo. Ich liczba nie może przekraczać 20 proc. liczby dzieci objętych dożywianiem w gminie. Problem w tym, że Kraków zamiast liczyć tych uczniów w skali gminy, liczy ich w skali szkoły. Na tej podstawie Miejski Ośrodek Pomocy Społecznej co miesiąc przyznaje szkołom limity darmowych obiadów.
Wszystkie komentarze