Wisła w poniedziałek zakończyła niechlubną passę meczów, w których traciła co najmniej jednego gola. - A to nie było takie łatwe - śmieje się bramkarz Mateusz Lis.
W październiku ubiegłego roku Wisła wygrała derby z Cracovią 2:0, a potem w każdym kolejnym spotkaniu rywale wbijali jej co najmniej jedną bramkę. Co najmniej, bo Wisła miała też niechlubną serię siedmiu meczów, w których traciła dwa lub więcej goli.
W poniedziałek zła passa została przerwana. Drużyna Macieja Stolarczyka wygrała 2:0 ze Śląskiem Wrocław. Krakowianie zagrali konsekwentnie w obronie. W rozbijaniu ataków pomagali nie tylko obrońcy, w środku pola dobrze radził sobie m.in. Vullnet Basha. Na wysokości zadania stanął też Lis, który kilka razy uratował zespół przed utratą gola. – Aż trudno uwierzyć, jak dawno temu ostatni raz zaliczyłem czyste konto – śmieje się Lis. – Cieszę się, że w poniedziałek znów się to udało. A momentami nie było łatwo. Raz zawodnicy Śląska zmusili mnie do bliskiego spotkania ze słupkiem (śmiech). Najważniejsze, że piłka nie znalazła się w bramce. Zagraliśmy dobrze w obronie, strzeliliśmy gola i wygraliśmy. Niesamowita radość – dodaje.
Wszystkie komentarze