Cracovia czeka na zwycięstwo już ponad dwa miesiące i poczeka do przyszłego roku. Do pokonania Lecha Poznań w sobotę nie wystarczył efektowny gol Marcina Budzińskiego.
Gdyby w Cracovii mogli sobie wybrać rywala idealnego na przełamanie, Lech pewnie byłby na dole listy życzeń. Co prawda poznaniacy byli osłabieni (nie było Paulusa Arajuuriego, Łukasza Trałki, Kamila Jóźwiaka, Macieja Makuszewskiego, Macieja Wilusza i Nickiego Billego), ale to tylko małe pocieszenie.
Trener Zieliński znalazł miejsce na boisku dla trzech etatowych napastników (Krzysztof Piątek, Mateusz Szczepaniak, Erik Jendriszek), ale od początku groźniejsze ataki wyprowadzał Lech. Obrońcy Cracovii mogą m.in. podziękować Radosławowi Majewskiemu, że w idealnej sytuacji zachował się jak samolubny uczniak. Był tuż przed bramką, mógł podać do nadbiegających kolegów, a oddał strzał. Trafił prosto w Grzegorza Sandomierskiego.
Wszystkie komentarze