Ul. Grabowskiego 8/9
Karta robi dwojakie wrażenie: z jednej strony znakomite; z drugiej zaś sporo w niej elementów ogólnogastronomicznych, tych wszystkich łososi i krewetek, kurczaków i dań dla milusińskich (naleśniki z nutellą, nuggetsy z kurczaka; no dajcie spokój, to doprawdy nie musi tak wyglądać). Ja jednak wczytałem się uważnie w kartę dorosłą, stwierdziłem ze zdumieniem, że uderza w niej bardzo wysoki stopień przemyślenia, prześwitują kombinacje smakowe spoza rozpowszechnionej palety.
Karta Zielonej Kuchni obiecuje bardzo wiele. Zaczęliśmy od zupy, bulionu rybnego, ale nie takie zwykłego, tylko zrobionego na zupę z owocami morza w stylu tajskim. Odwołania są tu czytelne, lecz przeprowadzone w sposób nieoczywisty: bo z jednej strony coś niby swojskiego, europejskiego, ten bulion rybny, łosoś, małże i krewetki; z drugiej jednak mleko kokosowe, trawa cytrynowa, limonka, kolendra i olej z chili; z trzeciej zaś - ciecierzyca. (Tej ciecierzycy trochę nie rozumiem, bo nie do pary). A jednak smaki są spójne, delikatne, gdzieś na pograniczu Azji i Europy, zupa jest sycąca, wypasiona, elegancka, leciuteńko podostrzona olejem z chili, odświeżająca dzięki cytrynowym nutom i kolendrze. Zanurzyłem łyżkę, żeby niby tylko spróbować, a po chwili talerz był dość zawstydzająco pusty.
MATEUSZ SKWARCZEK
Dwa dania pochodziły z karty sezonowej, szparagowej. Sałatę zamówiłem właściwie tylko ze względu na szparagi, a okazało się, że dobre w niej wszystko: mieszanka roślinna z najbardziej wybuchowych, od lekkiej pikantności po nuty lukrecjowe, do tego jajko (a kto mówi jajko, powiada: szczęście), szparagi lekko zgrillowane i nadal chrzęszczące, zadziwiający, kwaskowaty sos - i jeszcze na dokładkę orzechy pinii i słodko-słone chipsy z szynki dojrzewającej. Potężne, rozbuchane smakami danie, w sam raz na letni posiłek.
Drugie danie szparagowe, risotto, wyglądało równie pięknie, ale szparagowość była już mniej przekonywająca, mniej dobitna, zaś samo risotto o sekundy przeciągnięte, nade wszystko zaś lekko przesolone. Początek wydawał się świetny, ale po paru kęsach przyszła nuda: risotto wiele obiecywało, ale tych obietnic nie spełniało.
Za to kurczak zagrodowy, soczysty, idealnie podpieczony, był skomplikowany i ciągle zaskakiwał czymś nowym: chipsy ze skórki wypadły bezbłędnie, chrupiące, słone, kurczakowe; gnocchi swojskie i lekkie, znakomicie pożenione z kandyzowanymi orzechami włoskimi; nieco mniej odpowiada mi sos z wędzonej papryki, jest go nieco zbyt dużo; zaś mus z sera pleśniowego nie jest musem, jest zbyt tłusty i ciężki. A jednak niewątpliwie to jedno z najlepszych dań z kurczakiem, jakie jadłem w naszym mieście; powtórzyłbym bez zastanowienia.
MATEUSZ SKWARCZEK
Wszystkie komentarze