„Obecną granicę wschodnią Polski zaakceptowaliśmy bardzo szybko. Jednym z najważniejszych numerów „Kultury" był właśnie ten, w którym ogłosiliśmy list księdza Majewskiego w tej sprawie. Później „Kultura" zajęła zdecydowane stanowisko, że Lwów ma być ukraiński, a Wilno – litewskie" - wspominał Jerzy Giedroyc w „Autobiografii na cztery ręce".
- Traktowano mnie prawie jak zdrajcę, który sprzedaje Polskę – mówił po latach o konsekwencjach tej decyzji.
Ów „list księdza Majewskiego" ukazał się w 1952 roku, w listopadowym numerze „Kultury". Kto nie czytał wydawanego we Francji pisma „od deski do deski", mógł go łatwo przeoczyć: tekst został opublikowany na końcowych stronach miesięcznika, w sekcji „Listy do Redakcji" (dokładnie na stronie 157).
Zaczynał się też niepozornie: od relacji ze Zjazdu Polonii Amerykańskiej w Atlantic City. Jednak autor płynnie przeszedł od streszczenia wystąpień do zarysowania własnego poglądu na poruszoną podczas spotkania kwestię granic Polski, a zwłaszcza ziem wschodnich.
„Jesteśmy chyba jedynym narodem, który żyje wspomnieniami przeszłości, i patrzymy na rzeczywistość obecną przez szkła XIX wieku, kiedy to słowa Rzeczpospolita Polska oznaczały Koronę, Litwę i Ruś" - przekonywał.
Zauważając, że niemal 3/4 Polaków znajdujących się na emigracji pochodzi z tzw. Kresów Wschodnich, konstatował: „Jakkolwiek faktem jest, że większość mieszkańców Lwowa i Wilna uważała się za Polaków przed rokiem 1939, to jednak grubo myli się ten, kto utrzymuje, iż miasta te muszą być kiedyś Polsce zwrócone. Litwini nigdy nie zapomną o Wilnie i dopóty nie będzie zgody między nami, dopóki nie oddamy im tego Wilna. Z drugiej zaś strony Ukraińcy nie podarują nam Lwowa."
I apelował: "My zaś zwróćmy oczy na Wrocław, Gdańsk i Szczecin i budujmy Polskę na jej własnej glebie. Wtedy na pewno sąsiedzi nasi ze wschodu i północy obdarzą nas zaufaniem. Przy współpracy Ukrainy i Litwy, Federacja Europy Środkowowschodniej stanie się faktem dokonanym" - zakończył autor, podpisany jako „Ks. Józef Z. Majewski, St. John Vianney Seminary, Pretoria, Afryka Połudn."
Tekst spowodował prawdziwe „trzęsienie ziemi" w środowisku polskiej emigracji. Do redakcji w Maisons-Laffitte zaczęły napływać listy od czytelników, z głosami oburzenia (i zapowiedzią anulowania subskrypcji), ale także poparcia. „Kultura" publikowała je w kolejnych numerach przez pół roku.
"W Nr 11/61 1952 "Kultury" umieszczony został list Ks. Józefa Majewskiego, w którym, jeżeli autor jest Polakiem, dopatrujemy się wypowiedzi podlegających kodeksowi karnemu za zdradę stanu" - pisali autorzy jednego z listów do redakcji.
W innym Mieczysław Nowara z Australii powiadamiał Giedroycia, że "...nie mogąc w inny sposób zaprotestować przeciwko (na szczęście) teoretycznym handlom Lwowem i w ogóle naszymi ziemiami wschodnimi (...) zawiadamiam Pana uprzejmie, że z dniem 1 grudnia b.r. rezygnuję z z abonowania "Kultury" i więcej proszę mi Pańskiego Pisma nie przysyłać".
Były jednak i głosy poparcia. „Musimy wybierać. Albo Lwów i Wilno, albo Wrocław i Szczecin" - przekonywał z brazylijskiej Kurytyby Karol Piszczek (jak podkreślał - urodzony we Lwowie). J. Dziewanowski z Halstead na kanwie dyskusji zastanawiał się, czy Polacy „nabędą kiedykolwiek zdolność uczenia się z doświadczeń".
Redakcja, odnosząc się do napływającej korespondencji przypomniała, że dział „Listy" traktuje jak „wolną trybunę" i publikuje tu także głosy krytykujące jej linię („Nie drukujemy listów z pochwałami i komplementami, bo uważamy, że na to szkoda miejsca" - wyjaśniała). Jednocześnie jednak przypominała swoje stanowisko w sprawie granic i przekonanie o konieczności zrewidowania dawnej polityki. „Jest nonsensem i złą wolą każdemu, który usiłuje wyprostować tragiczny splot stosunków polsko-ukraińskich, zarzucać sprzedawczykostwo i handlowanie ziemiami Rzplitej" - napominała.
„Polemika na marginesie Pana listów przyjęła rozmiary niesamowite i muszę dyskusję zamknąć" - powiadamiał autora Jerzy Giedroyc w kwietniu 1953.
Komentarze do listu ukazywały się także w innych emigracyjnych pismach. O tym, że Giedroyc udziela „gościnności nieodpowiedzialnym głosom" pisał na łamach dwutygodnika „Myśl Polska" Tadeusz Piszczkowski („Głosy, które nie idą pod niebiosy"). „Tak pisze nasz ksiądz - „patriota", który nie zna własnego kraju, nie ma pojęcia o sprawach, o których pisze, a o których ośmiela się zabierać głos. Jest oczywiście rzeczą bezcelową polemizować z młodzieńcem, któremu można co najwyżej doradzić, żeby swoje studia uzupełnił wiedzą o Polsce. Należałoby też zwrócić się do jego władz duchownych, aby pouczyły go o obowiązkach kapłana - i o jego pierwszym obowiązku, powściągliwości w słowie" - napominał.
Kim był autor tego ważnego listu sprzed 70 lat?
Po pierwsze, w momencie, gdy pisał do „Kultury", nie był jeszcze księdzem, lecz alumnem katolickiego seminarium duchownego w Pretorii. Sprostował to sam w drugim liście, opublikowanym w 1953 roku (prosił o uwzględnienie tej uwagi, gdyż „inaczej ci zgorszeni moim listem gotowi będą wyrzec się przynależności do Kościoła Rzymsko-Katolickiego").
Z dystansem odniósł się do fali krytyki, pisząc: „Jestem Polakiem z krwi i kości, ale jak to słusznie dr T. Rosol zauważył ‘zupełnie odosobnionym w swoim rozumowaniu’, tylko niestety nie pod wpływem ‘zbyt gorącego słońca afrykańskiego’. Czynnikiem działającym jest tzw. sensus communis’ czyli zdrowy rozsądek".
„Ku zdziwieniu autorów sławetnych listów - przyznaję się, że pochodzę z Husiatyna nad Zbruczem i jeszcze raz podkreślam, że jestem tylko Polakiem, a nie żadnym warszawiakiem, lwowiakiem, wilnianinem itp."
Wspomniał też, że w 1944, jako uczeń szkoły średniej na uchodźstwie, usłyszał po raz pierwszy o idei Międzymorza i odtąd interesuje się problemami Europy środkowo – wschodniej. Żywi przekonanie, że „tylko federacja może położyć kres wszelkim nieporozumieniom między poszczególnymi narodami w tej części Europy".
Alumn Józef Z. Majewski z Husiatyna nad Zbruczem - tyle więc dowiedzieli się o nim czytelnicy „Kultury", i taka wiedza o autorze „zastygła" na następne dziesięciolecia.
Miasto Husiatyn znajdowało się przed wojną w województwie tarnopolskim, w powiecie kopyczynieckim. Jak i dlaczego urodzony tam Józef Z. Majewski trafił do Pretorii w Afryce Południowej?
Kresy Wschodnie i Afryka. Takie zestawienie przestaje dziwić, jeśli w środek wstawimy jeszcze jedną nazwę: Syberia. I dołożymy datę 17 września 1939 roku.
Armia Czerwona przekroczyła w tym dniu ówczesne granice Polski. Na zajętych przez Sowietów terytoriach zaczęły się aresztowania Polaków, a potem wywózki do łagrów. Załadowani do towarowych wagonów zesłańcy jechali tygodniami, wielu zmarło w drodze, z głodu, z wyczerpania, z chorób.
Dla tych, którzy przetrwali, ratunkiem okazał się podpisany 30 lipca 1941 roku układ Sikorski-Majski. Po ogłoszeniu „amnestii" Polacy zaczęli mozolną wędrówkę do miejsc, w których formowała się polska armia pod dowództwem generała Władysława Andersa. Szli mężczyźni, szły też uwolnione z łagrów kobiety i dzieci. „Nędzarze, osłonięci łachmanami, goniąc resztkami sił i zdrowia" - jak zapamiętał ten pochód gen. Anders.
Armia, a wraz z nią cywile, przeszli potem szlak prowadzący do Persji i dalej – na Bliski Wschód. Część dzieci – w większości już sieroty – trafiła do Libanu, Nowej Zelandii, Indii, Meksyku, a także do kolonii brytyjskich w Afryce, m.in. do Kenii, Ugandy, ówczesnej Rodezji, Związku Południowej Afryki. Duże osiedle powstało w Tengeru (w dzisiejszej Tanzanii). W osadach tych zakładano polskie szkoły różnych typów, rozwijało się harcerstwo.
Skoro Józef Majewski w 1952 roku był klerykiem, podczas wojny mógł mieć kilkanaście lat. Czy więc właśnie w afrykańskiej, polskiej szkole na uchodźstwie usłyszał po raz pierwszy o „Międzymorzu"?
Ważny element tej układanki przynosi korespondencja, zachowana w archiwum Instytutu Literackiego w Maisons-Laffitte. Obejmuje lata 1952-55.
Okazuje się, że dwa opublikowane w „Kulturze" listy to nie wszystko: alumn Majewski przysyłał do redakcji kolejne polemiki.
W liście z kwietnia 1953 zaznaczał, że w seminarium duchownym jest od czterech lat, jego językiem codziennym jest „angielski oraz afrykańsko-holenderski, po polsku mówię rzadko, ponieważ całymi miesiącami nie spotykam Polaków, czytam natomiast dużo książek w jęz. polskim".
Zaproponował redakcji także swój utwór poetycki pt. „Rapsodia afrykańska". Dołączył do niego pseudonim (Felicjan Nitens) i krótką notkę biograficzną: „ur. w 1928 r. na Podolu, w roku 1940 wywieziony na Sybir w okolice Bernauł, skąd w 1942 r. przedostaje się do Persji. Następnie od 1943 przebywa w Afryce. Polską szkołę średnią ukończył w Rodezji w roku 1948".
Choć poemat nie zyskał uznania w oczach Jerzego Giedroycia („wiersz wydaje mi się tylko poprawny" - odpisał), to jednak zawierał cenne wskazówki, pozwalające uzupełnić ten krótki biogram i odtworzyć tułaczy szlak autora.
A więc: „Sen w Iranie" - i jego pierwsze słowa: „Gdy słońce spada za Ahwazu wzgórza...". Dalej: „Na Ocean Indyjski w rzeźwiące powiewy / wypływa się z palmowej Irańskiej zatoki", „Afrykańskiego słońca palące promienie", „Wodospady Wiktorii", „wody wielkiej Zambezi w kłębowiskach piany".
We wspomnianym Ahwazie znajdował się obóz przejściowy, z którego Polacy uratowani z Syberii ruszali w dalszą podróż. Przez Ocean Indyjski wiódł szlak ku wschodniej Afryce (czasem nie bezpośrednio, ale z przystankiem w Karaczi - gdzie znajdował się kolejny obóz przejściowy).
Przepływająca m. in. przez obecną Zambię (wówczas Rodezja Północna) rzeka Zambezi oraz wodospady Wiktorii pojawiły się nieoczekiwanie w moich dalszych poszukiwaniach – o czym za chwilę.
A więc deportacje, Syberia, wyjście z Armią Andersa, Afryka.
Był sam czy uratował się wraz z rodziną? Gdzie znaleźć spis ocalonych od zagłady zesłańców?
W 1943 drukował je w odcinkach tygodnik „Polska Walcząca – Żołnierz Polski na Obczyźnie", w 17 numerach. Spis „Osób wyewakuowanych z Z.S.R.R." obejmował około 30 tysięcy nazwisk: to kobiety, mężczyźni, dzieci. Od maluchów do starców.
Przy każdym nazwisku data i miejsce urodzenia (mnóstwo miast, miasteczek i wsi z Kresów Wschodnich) oraz aktualne miejsce pobytu.
Majewskich na liście sporo, to w końcu popularne nazwisko. Ale z Husiatyna troje: Józefa, Kazimierz (rocznik 1931) i Zdzisław - urodzony 10 listopada 1928 roku, wówczas przebywający w Teheranie.
Zdzisław Majewski. Czy właśnie inicjał tego imienia kryje się w podpisie „Józef Z. Majewski"? Czy posługiwał się imieniem Józef (być może jego drugim imieniu, po matce – Józefie), przebywając w angielskojęzycznym otoczeniu?
Z kolejnej znalezionej listy, pochodzącej z tych czasów (P.C.K. w Nairobi, „Spis uchodźców polskich przebywających na terenach Afryki Wschodniej i Rhodesii") poznaję dalszy ciąg losów całej trójki. Przy ich imionach widnieje ta sama adnotacja, dotycząca nowego miejsca pobytu: „Bwana M’Kubwa". Nazwa, kojarząca się z sienkiewiczowskim „W pustyni i w puszczy", odnosiła się do dużego osiedla polskich uchodźców w ówczesnej Rodezji Północnej, na północ od Lusaki.
Jak w innych polskich osiedlach, działały tu szkoły różnych typów - wysiłek szedł w kierunku nadrobienia kolosalnych zaległości, powstałych wskutek zesłania i późniejszej tułaczki. Równie ważne były drużyny harcerskie, żeńskie i męskie. Te z kolei miały młodym ludziom, w większości sierotom, dać poczucie wspólnoty i oparcie w grupie rówieśników, pozwalały też zasmakować przygód podczas krajoznawczych wypraw i obozów.
Pod koniec 1945 roku Hufiec Harcerzy w Bwana M’Kubwa liczył 258 członków.
Zdzisław Majewski uczestniczył w „akcji obozowo-kursowej hufców w Lusaka" w lipcu 1945, ukończył tam kurs drużynowych. W grudniu harcerz ochotnik Majewski pełnił już funkcję przybocznego w Drużynie Skautów im. Jeremiego Wiśniowieckiego w Lusace (o czym można przeczytać w książce B.M. Pancewicza „Harcerstwo w Afryce 1941-1949", Londyn 1985).
Na przełomie maja i czerwca 1947 roku Komenda Chorągwi Harcerskiej w Północnej Rodezji zorganizowała wycieczkę krajoznawczą do Victoria Falls - Wodospadów Wiktorii. Wzięło w niej udział 132 harcerzy i harcerek z hufców Lusaka i Bwana M’Kubwa.
"Tuż opodal rozlewa się szeroką wstęgą rzeka Zambezi" – opisywała potem „Jednodniówka" hufców w Lusace. "Ze znacznej wysokości spada kipiącymi masami woda w przepaść olbrzymią" – zachwycała się wodospadami.
Może właśnie wtedy w głowie harcerza - przyszłego seminarzysty Majewskiego rodziła się „Rapsodia afrykańska", którą potem przesłał Jerzemu Giedroyciowi?
Sądząc z informacji zawartej w korespondencji z redakcją „Kultury", studia w katolickim St. John Vianney Seminary w Pretorii rozpoczął w 1949 roku.
W 1952 roku pisze stamtąd słynny list o Lwowie i Wilnie. Musiał przez cały ten czas aktywnie działać w środowisku emigracyjnym, skoro rozpoczął go relacją ze Zjazdu Polonii Amerykańskiej w Atlantic City.
Tylko co było potem? Trudno znaleźć najmniejszy ślad po księdzu Józefie Z. Majewskim (lub Zdzisławie Majewskim) z Pretorii.
Jeśli zdecydował się wyjechać do Ameryki – zapewne płynął statkiem. Wtedy mógłby figurować w obszernej bazie Ellis Island (www.statueofliberty.org).
I jest. Karta pokładowa transatlantyku „Mauretania" – rejs z Southampton do Nowego Jorku, czerwiec 1956. Pasażer Zdzisław Majewski, z Południowej Afryki. Jako adres docelowy w Ameryce podał: „213 Stanton Street NY".
To adres katolickiego kościoła parafialnego Our Lady of Sorrows (Matki Boskiej Bolesnej), założonego przez zakonników - kapucynów. Pierwotnie służył niemieckim imigrantom, przyjeżdżającym w XIX wieku do Ameryki, z czasem stał się parafią środowisk włoskich i latynoskich.
Jeśli to właściwy trop – gdzie na rozległym kontynencie amerykańskim szukać dalszych?
Czy już jako ksiądz zaczął posługę w parafii, czy dalej się kształcił? A może wskazówką była owa kapucyńska parafia? Gdyby wstąpił do zakonu, mógłby przybrać nowe imię - jak to jest praktykowane w wielu zgromadzeniach.
Należałoby więc wtedy szukać duchownego Majewskiego - ale niekoniecznie Józefa czy Zdzisława. Pewne było także to: rocznik 1928, urodzony w Husiatyniu, po seminarium w Pretorii.
Poszukiwania według takich kryteriów dały niespodziewany rezultat. Doprowadziły mnie do o. Franciszka Z. Majewskiego, kapucyna.
Nekrolog z miasta Beacon w stanie Nowy Jork zawiadamiał, że „Fr. Francis Majewski, OFM Cap." zmarł 25 maja 2020 roku w kapucyńskim ośrodku St. Lawrence Friary. Podawał datę urodzenia zakonnika: 10 listopada 1928 w Polsce; wspominał o pobycie z rodzicami i bratem Kazimierzem w obozach dla uchodźców podczas wojny; studiach w seminarium w Afryce Południowej, wyświęceniu w 1964 roku. A także o posłudze w wielu parafiach w USA, m.in. w parafii Our Lady of Mt. Carmel w Passaic, New Jersey.
Kolejne informacje przyniosła internetowa strona „Poles in America Foundation". Można było się z niej dowiedzieć, że kapucyn Franciszek Z. Majewski był synem Stanisława i Józefy, po seminarium w Pretorii ukończył teologię w Ottawie.
Władał językami: polskim, angielskim, francuskim, hiszpańskim, rosyjskim i ukraińskim. W rubryce „hobby" zapisano: tenis.
W nekrologu o. Majewskiego wspomniany był brat, Kazimierz Majewski.
To jeden z bohaterów polskiego filmu dokumentalnego z 2009 roku, „Afryka mojego dzieciństwa". Dawni wychowankowie polskich obozów w Afryce opowiadali w nim o zsyłkach na Syberię, o wędrówce z Armią Andersa, wreszcie o nowym życiu, jakie otrzymali na odległym kontynencie.
Szerszy opis losów rodziny, przekazany przez Kazimierza Majewskiego, przytoczony został także na kartach książki „Skradzione dzieciństwo", autorstwa franciszkanina o. Łucjana Królikowskiego (też zesłańca, kapelana w Armii Andersa, opiekuna polskich sierot w Afryce).
Z obu opowieści wynika, że całą rodzinę Majewskich wywieziono z Husiatyna w lutym 1940 roku, podczas pierwszej masowej deportacji Polaków na Syberię. Objęła ona wówczas głównie rodziny osadników cywilnych i wojskowych, a także pracowników leśnych (ojciec był właśnie leśniczym).
NKWD spędziło wszystkich na dworzec, wtłoczyło do pociągów towarowych. Po długiej podróży dotarli do Kraju Ałtajskiego, do „posiołka" w głębi lasów.
Stolicą Kraju Ałtajskiego jest miasto Barnauł. Kleryk Józef Majewski w swojej biografii przysłanej do „Kultury" napisał: „wywieziony na Sybir w okolice Bernauł". Mała różnica w pisowni, chodzi jednak niewątpliwie o to samo miejsce.
W „posiołku" wszystkich powyżej 12. roku życia zagoniono do pracy przy wyrębie drzew. Panował głód, w barakach ludzi dręczyły wszy i pluskwy.
W czerwcu 1941 wybuchła wojna niemiecko-sowiecka, potem podpisano układ Sikorski-Majski. Dawało to nadzieję na uwolnienie – jednak zesłańców z ich posiołka wypuszczono dopiero jesienią. Z tobołkami na plecach ruszyli w drogę – pociągami, barkami po rzekach – byle dalej, na południe, gdzie miała formować się polska armia.
- Ojciec w Kermine zgłosił się do placówki polskiej, by wstąpić do polskiej armii – opowiada w filmie Kazimierz Majewski. - Powrócił jeszcze, aby się pożegnać z nami. My czekaliśmy na następny transport do Krasnowodzka i dalej. To był ostatni raz, kiedy widziałem ojca. Nie wiemy, gdzie zaginął.
W rejonie tym formował się 23. pułk piechoty – być może właśnie w jego szeregi wstąpił Majewski.
Matka i synowie trafili do kołchozu, pracowali na polach bawełnianych. Tu znów głód, brak wody, wreszcie epidemia tyfusu. Cudem z tego wyszli – w polskim szpitalu wojskowym, w którym matce udało się ich umieścić, codziennie umierało 20-30 żołnierzy.
Co było dalej – dopowiedział sam o. Franciszek Z. Majewski. Jego relację, pokrywającą się z opowieścią brata, zamieściło w 2015 roku w internecie stowarzyszenie „Knights of Columbus".
Wspomina tam wyjazd z matką z Kermine - traumatyczny, bo sowiecka żandarmeria zażądała dokumentu stwierdzającego, że podlegają amnestii. A dokument zabrał do wojska ojciec. Dzięki działającej jeszcze polskiej komisji otrzymali dokument zastępczy i mogli jechać do Krasnowodzka, stąd przez Morze Kaspijskie do Persji (jak wówczas nazywano Iran).
Z Pahlevi zapamiętał wielki biało-czerwony napis powitalny, gotowane jajka i ciepłe mleko. A także prysznice, środki dezynfekcyjne i nowe ubrania w miejsce starych, zawszonych.
„W marcu 1943 ostatecznie opuściliśmy Teheran i udaliśmy się do Ahwaz, a stamtąd do Karaczi w Pakistanie. W lipcu tego samego roku byliśmy na Oceanie Indyjskim w drodze do brytyjskiej Afryki Wschodniej, do kilku obozów dla uchodźców w Północnej i Południowej Rodezji".
Brzmi znajomo: alumn Józef Majewski w swoim poemacie opisywał Ahwaz, Ocean Indyjski, Afrykę. I polską szkołę, którą ukończył w Rodezji.
O. Franciszek wspomina ważny szczegół z morskiej podróży. Z głośników okrętowych usłyszeli komunikat, że generał Władysław Sikorski, Naczelny Wódz Wojska Polskiego, zginął w tragicznej katastrofie lotniczej pod Gibraltarem. Na statku musieli być więc 4 lipca 1943.
„Spędziłem trzynaście lat w Afryce: pięć lat w Zambii i Zimbabwe oraz osiem lat w Afryce Południowej. Moja mama zmarła w Zambii i jest pochowana w Lusace" - opowiadał dalej o. Franciszek.
Od lat na Uniwersytecie Pedagogicznym w Krakowie realizowany jest projekt dokumentowania miejsc związanych z Sybirakami. Wiąże się to też z ewidencjonowaniem polskich cmentarzy, rozsianych po różnych kontynentach. Uczestnicy projektu dotarli także do Lusaki, na tamtejszy cmentarz z polskimi kwaterami (Aylmer May Cemetery, Rhodes Park).
Wśród opisanych przez nich grobów jest także ten, w którym spoczęła Józefa Majewska, urodzona 15 czerwca 1910 r., zmarła 28 lutego 1948 r. Na nagrobku znajduje się napis: "Polish Refuge Camp Lusaka".
Ostateczne potwierdzenie, że Zdzisław Majewski, Józef Z. Majewski oraz o. Franciszek to ta sama osoba, przyszło zza oceanu. Wyjaśniły się też inne szczegóły jego biografii.
Zdzisław Majewski wyruszył z Afryki z zamiarem wstąpienia do zakonu franciszkanów w Ameryce. Po drodze zatrzymał się jeszcze we Włoszech.
Ocean miał przepłynąć na pokładzie statku „Queen Mary", ale tam zabrakło miejsc – stąd rejs „Mauretanią". Jego bilet z Southampton do Nowego Jorku kosztował 187 dolarów (i został opłacony przez osobę z USA).
Trafił do nowicjatu kapucynów amerykańskich (polscy swojego nie posiadali), złożył pierwsze śluby zakonne. Imię Franciszek przybrał już na samym początku zakonnego życia.
Studia teologiczne rozpoczął w seminarium kapucyńskim w Garrison, NY, ostatecznie ukończył seminarium kapucyńskie w Ottawie. Otrzymał święcenia kapłańskie w 1964 r.
Pracował potem w różnych polonijnych parafiach, był m.in. proboszczem kapucyńskiej parafii Św. Józefa w New Brunswick, NJ. Ostatnie lata życia spędził w klasztorze w Beacon (NY), zaadaptowanym na dom opieki dla zakonników na emeryturze.
Paryska „Kultura" nie była jedynym pismem, do którego wysyłał teksty. Nieustannie stukał na maszynie, słał artykuły i komentarze do różnych pism polonijnych, korespondował z wieloma osobami.
Kończąc wspomnianą wcześniej relację o zesłaniu, podsumował, że wobec niemożności powrotu do rządzonej przez komunistów Polski „zdecydował się zostać w Ameryce i wieść żywot wiecznego uchodźcy".
Po 70 latach od pamiętnego listu może choć symbolicznie powrócić, wydobyty z niepamięci.
Materiał promocyjny
Materiał promocyjny
Materiał promocyjny
Wszystkie komentarze
Ale było, minęło - i nie ma co dziś kombinować
Ma zostać, jak jest!
...a ta historia bardzo fajna, o tym księdzu
Treść tym bardziej istotna, że mój dziadek też uciekał z Syberii do Armii Andersa. Każdy szczegół pozwala mi zrozumieć co przeżył.
- nie, to nie próby stworzenia państw narodowych doprowadziły do wojen światowych, a zwłaszcza do Holocaustu.
Pierwsza WŚ wybuchła skutkiem decyzji (lub braku decyzyjności) kilku idiotów, którzy mieli nieomal nieograniczoną władzę. Druga - ze względu na dwa totalitaryzmy, z których akurat jeden wylągł się w państwie wielo-narodowym.