Maryja Martyniuk: Znajomi przestrzegają mnie, że gdy na ulicy ktoś zapyta, skąd jestem, lepiej nie mówić, że z Białorusi. Lepiej powiedzieć, że z Ukrainy. W przeciwnym razie może cię spotkać coś niedobrego, można nawet zostać pobitym. Kilkorgu moich znajomych w ostatnim czasie ktoś poprzecinał opony w samochodach, bo auta miały białoruskie rejestracje. Słyszałam też historię z Warszawy – w banku odmówiono otwarcia konta osobie z białoruskim paszportem.
To dla nas ogromne zaskoczenie. Polacy to nasz bratni naród, jesteście dla nas jak rodzina. I nikt nas tak nie wspierał jak Polska w ostatnich latach. Byliśmy w szoku, ile osób przychodziło na nasze białoruskie manifestacje w 2020 r. i potem tu w Krakowie i w innych miastach . Ile osób nam pomagało, gdy zbieraliśmy dary dla uchodźców z Białorusi, uciekających przed reżimem Łukaszenki. Polacy mówili wtedy: „Białorusini to nasi ludzie, nie damy wam zginąć". A teraz… Kompletnie nie wiem, co się dzieje.
– Nie znam żadnego Białorusina mieszkającego w Polsce, który byłby za Łukaszenką. Ten, kto miał możliwość, wyjechał z Białorusi po 2020 r. Ten, kto tam został, jest teraz w więzieniu. Bo nawet jeśli nie siedzisz w zimnej celi, to i tak jesteś w więzieniu.
To, co się stało w 2020 r. na Białorusi, trzeba nazwać wojną domową. To był straszny czas, ta sytuacja dotknęła mnie osobiście, moich bliskich. Ogromna liczba ludzi przeprowadziła się wtedy do Polski, m.in. do Krakowa. Na Białorusi zrobiło się bardzo niebezpiecznie. Opowiem o moim sąsiedzie z Homla. To starszy pan, wspiera Putina, ale – co ciekawe – nie lubi Łukaszenki. Nigdy nie chodził na żadne protesty, uważał, że to bzdura, że ci, którzy to robią, są nienormalni. Ale pewnego dnia wszedł na serwis VKontakte, rosyjski odpowiednik Facebooka, dał lajka i skomentował post krytyczny wobec Łukaszenki. Co go za to spotkało? Konfiskata domu, konfiskata samochodu. Sąsiad prawdopodobnie pójdzie do więzienia. Za lajka i komentarz. Człowiek, który uwielbia Putina. Na Białorusi nie możesz nawet wyjść na ulicę, jeśli masz na sobie czerwoną kurtkę i białą koszulę, ponieważ tworzą one barwy zakazanej prawdziwej białoruskiej flagi – biało-czerwono-białej.
Dlatego jest nam przykro, gdy widzimy, jak Polacy zaczęli się do nas odnosić. My nie chcemy, żeby wszyscy koncentrowali na nas uwagę i pisali: „Och, jak na Białorusi jest strasznie, jacy oni biedni". Teraz jest poważniejszy problem – wojna w Ukrainie – i na niej i na pomocy uchodźcom musimy się skupić. My tylko chcemy, żeby nie robiono z nas wrogów, bo my też jesteśmy ofiarami. Białorusini, którzy teraz są w Polsce, też są uchodźcami.
– Sześć lat temu, na studia. Nie byłam w swoim rodzinnym domu od trzech lat. I myślę, że już tam nie pojadę…
– Jestem poszukiwana przez służby Łukaszenki. Mocno zaangażowałam się w koordynację protestów na Białorusi, które wybuchły latem 2020 r., po wyborach. Stąd, z Krakowa, kontaktowałam się z protestantami, szukałam dla nich kryjówek, pomagałam im w wielu sprawach. Współorganizowałam także protesty białoruskie w samym Krakowie, pomagałam tym, którzy uciekali do Polski przed Łukaszenką.
– Gwałt. Zabójstwo.
Rzeczy tak straszne, że nie sposób tego sobie nawet wyobrazić. Służby Łukaszenki są okrutne. Gwałcą kobiety, gwałcą mężczyzn, gwałcą niepełnoletnich. Moich znajomych znaleziono w lesie martwych… Ci ludzie nie znają miary, zrobią wszystko, by się przypodobać swoim przełożonym i Łukaszence.
– U nas od dawna nie ma już wolnych mediów, wszystkie są rządowe. Ale naród białoruski wygląda trochę inaczej niż naród rosyjski. Jeden Rosjanin powiedział mi niedawno, że płyniemy na jednej łódce, ale to nieprawda. Białoruś to mały kraj, podczas tych protestów przeciwko Łukaszence staliśmy się sobie strasznie bliscy. Teraz nie ma już większego znaczenia, co pokazuje telewizja, bo każdy, kto ma internet, wie, o co chodzi. A gdy przeczyta prawdziwe wiadomości w internecie, idzie do swojej babci i jej o wszystkim opowiada.
– Na Białorusi można spokojnie korzystać z internetu. Owszem, milicjanci na ulicy mogą cię wylegitymować i przejrzeć twój telefon. Sprawdzić kontakty, wiadomości, zdjęcia, aktywność w mediach społecznościowych. Tak samo się dzieje, gdy wjeżdżasz na Białoruś – straż graniczna dokładnie sprawdza np. laptopy. Ale do tego wszyscy się już przyzwyczaili, żyjemy pod pełną kontrolą od wielu lat, nauczyliśmy się ją omijać.
– Ludzie próbowali manifestować, ale przychodziła garstka. Nie ma szans na wielkie demonstracje, bo udział w nich oznacza nawet nie więzienie, lecz śmierć. Co nie znaczy, że nic się nie dzieje. Doszło przecież do aktów sabotażu – zerwano tory kolejowe, co zatrzymało rosyjskie transporty wojenne z Białorusi do Ukrainy. Wielu naszych kierowców odmawia udziału w takich konwojach, żołnierze też nie chcą iść na front. Są też Białorusini, którzy walczą pod stronie Ukrainy. Od znajomych wiem, że białoruskie szpitale są zajęte przez rannych rosyjskich żołnierzy, ale spora część naszych lekarzy nie chce ich leczyć. Rosjanie muszą przywozić swoich medyków, naszym po takiej odmowie grozi więzienie. Co gorsza, bywa, że do szpitali nie są przyjmowani białoruscy pacjenci, nie ma po prostu dla nich miejsca. Jeśli jest konieczna pilna operacja, rodzina pacjenta musi się o to bardzo postarać.
– Same przekleństwa w głowie. W Ukrainie mam sporą część rodziny i przyjaciół. Podczas protestów w 2020 r. wielu Białorusinów uciekło przecież właśnie tam. Odebrałam to więc jako wojnę w moim kraju. Bo to nie jest tylko wojna w Ukrainie, to wojna z Putinem.
Przez mój rodzinny Homel jedzie cała ta rosyjska „wojenna technika". Drogi są wtedy obstawione przez milicję, pilnują, by nikt postronny się tam nie kręcił, nie śledził. W telewizji nikt o tym w ogóle nie mówi, niektórzy pewnie myślą, że ci żołnierze jadą na ćwiczenia. A ja widzę o piątej rano nieodebrane połączenie od mojej najlepszej przyjaciółki z Kijowa i wpadam w panikę, bo gdy próbuję do niej oddzwonić, ona nie odbiera.
Gdy wybuchła wojna, poczułam strach. Ale nie chciałam się chować, poczułam, że muszę coś robić.
– Czuję swoją odpowiedzialność za tę wojnę. Jestem Białorusinką i to przez mój kraj idą te wojskowe transporty. Wiem, że muszę coś robić. Dlatego zaraz po wybuchu wojny zaczęłam zbierać pieniądze i wysyłać znajomych z samochodami na granicę, by zabierali stamtąd ludzi, którzy uciekają z Ukrainy. Potem załatwiałam mieszkania w Krakowie dla uchodźców. Mój numer telefonu rozszedł się po całym internecie, dzwonili do mnie ludzie z Lublina, z Kijowa, z Londynu. Zebrała się grupka osób, które chciały mi w tym pomagać, a potem ta grupa szybko zaczęła się rozrastać. W tej chwili to już 190 osób – głównie Białorusini i Ukraińcy, część z nich to uchodźcy, którzy teraz chcą pomagać innym. Przeprowadziliśmy się właśnie do nowego lokalu – to magazyn przy ul. Siewnej, tam jest teraz nasz magazyn. Zbieramy jedzenie, ubrania, inne rzeczy potrzebne uchodźcom.
– Po protestach w 2020 r. wielu ludzi uciekło z Białorusi do Ukrainy, zaczęli się tam urządzać, zakładać rodziny, firmy, budować domy. Kiedy wybuchła wojna, znowu wszystko musieli rzucić. Niestety, oni uciekają na zupełnie innych prawach niż obywatele Ukrainy. Jeśli jesteś Ukraińcem, spokojnie możesz wjechać do Polski bez całego kompletu dokumentów, wystarczy poświadczenie tożsamości. Białorusin, który ucieka z Ukrainy, musi mieć paszport i komplet dokumentów – kto zdąży to przygotować, gdy ucieka przed pociskami? Na granicy Białorusin musi od razu wystąpić o status uchodźcy, powiedzieć, co będzie robił. Nie ma też oczywiście mowy o wszystkich tych świadczeniach, które Polska przygotowała dla obywateli ukraińskich, o mieszkaniach, wypłatach dla dzieci itp.
Materiał promocyjny partnera
Materiał promocyjny partnera
Materiał promocyjny partnera
Wszystkie komentarze
PS.
Jedno ale:
"Stąd, z Krakowa, kontaktowałam się z protestantami, szukałam dla nich kryjówek"
Ja oczywiście rozumiem że to jest wypowiedź tej dziewczyny z Białorusi, no ale od tego jest przecież dziennikarz żeby dokonać oczywistej edycji, no z jakimi "protestantami" raczej z protestującymi