Taki właśnie, zapuszczony fort zastał na początku lat 90. ub. wieku Franciszek Dziadoń, dyrektor działającego tu dziś Młodzieżowego Domu Kultury. Szukał wtedy nowego miejsca dla placówki, gnieżdżącej się w pawilonie na os. Na Stoku oraz w niedużym baraku na sąsiednim osiedlu Na Wzgórzach. Właściciel tego pierwszego budynku, zarząd spółdzielni mieszkaniowej Hutnik, przysłał aneks do umowy, podnoszący czynsz. Placówce groziła likwidacja.
Wtedy właśnie, podczas „niezobowiązującej rozmowy” z przewodniczącym Rady Dzielnicy Stanisławem Owcą, zrodził się pomysł przeniesienia MDK do fortu. – Byliśmy zgodni, że dom kultury powinien pozostać na osiedlu. Tylko gdzie? Szukaliśmy miejsca, bezskutecznie. „Chyba że fort krzesławicki” – rzuciłem wtedy bez przekonania. I usłyszałem: A wie pan co? To jest rewelacyjny pomysł – wspomina dyrektor Dziadoń.
Nie wiedział jeszcze, na co się porywa, jaką batalię będzie musiał stoczyć. I co w tym miejscu odkryje.
Artyleryjski Fort 49 „Krzesławice” był częścią trzeciego pierścienia umocnień Twierdzy Kraków. Powstał na górującym nad okolicą wzgórzu, miał zabezpieczać miasto od strony północno-wschodniej (niedaleko stąd przebiegała granica z zaborem rosyjskim), ochraniać trakt proszowicki i linię kolejową do Kocmyrzowa.
Austriacy zbudowali go w latach 1881-86, w miejscu wcześniejszego szańca drewniano-ziemnego. Po jego dwóch stronach wyrosły potem jeszcze dwa forty pancerne – „49a Dłubnia” oraz „49 1/4 Grębałów”. Pierwszy jest dziś niedostępny (choć czasem można się „załapać” na zwiedzanie, np. w ramach akcji „Zajrzyj do Huty”), w tym drugim, położonym przy cmentarzu Grębałowskim, działa ośrodek jazdy konnej.
Fort uzbrojony był w armaty i działa kazamatowe. Gdyby wróg przedarł się przez ostrzeliwane przez nie przedpole i dotarł do fortu, dostałby się pod zmasowany ogień karabinów.
U progu I wojny stacjonowało w nim 430 żołnierzy (piechota, artyleria, saperzy – w ówczesnej nomenklaturze „pionierzy”).
W krzesławickim forcie w 1895 roku odbywał służbę wojskową przyszły premier i przywódca ludowców – Wincenty Witos, wówczas kanonier 2 Pułku Artylerii Fortecznej.
We wspomnieniach opisał obrazek, który ujrzał podczas pełnienia warty w pewien sierpniowy poranek. Zobaczył wtedy pielgrzymów z rosyjskiego zaboru, ciągnących do Kalwarii. „Zaczęło lekko świtać, a fury od Królestwa ciągnęły długim rzędem do Krakowa, turkocząc po kamieniach. Gdzieś z oddali dochodził słaby nabożny śpiew. (…) Wiedziałem już, że to godzinki, a domyślałem się, że śpiewała je kompania idąca na Kalwarię na odpust. Głos stawał się coraz silniejszy i bliższy, tak że mogłem uchwycić każde słowo tej pięknej modlitwy, którą zresztą umiałem doskonale na pamięć” – zapisał Witos.
Na początku wojny, w listopadzie 1914 roku, Fort „Krzesławice” miał udział w odparciu ataku wojsk rosyjskich, prących na Kraków. W kaponierę czołową fortu uderzyły wtedy dwa pociski, niegroźnie ją uszkadzając.
Po I wojnie światowej obiekt wszedł w skład Obozu Warownego Kraków. Służył jako magazyn amunicji. Od 1928 roku tu i w sąsiednim Forcie 49a Dłubnia znajdowała się stacja nasłuchowa polskiego kontrwywiadu. Przechwytywane przez nie szyfrogramy miały posłużyć do złamania niemieckiej „Enigmy”. – Jeżdżę do Wojskowego Biura Historycznego w Warszawie, drążę sprawę działalności stacji nasłuchu. Wiem, że były trzy wycelowane w stronę Niemiec: Starogard Gdański, Poznań i właśnie Krzesławice – mówi Franciszek Dziadoń.
Niewykluczone, że stacja działała w sąsiednim forcie Dłubnia, a tu był maszt. Ta zagadka wciąż czeka na wyjaśnienie.
Po II wojnie kwaterowali tu junacy budujący Nową Hutę, w latach 60. obok wyrosło osiedle Na Stoku. W forcie urządzono magazyn. Obiekt był niedostępny, niszczał, zarastał. Dziczał.
Po „niezobowiązującej rozmowie” pomysł przenosin MDK do fortu zaczynał się krystalizować, przychylnie odniosły się do niego władze miasta i służby konserwatorskie.
Franciszek Dziadoń zaczął też lepiej poznawać obiekt.
– Wcześniej nie byłem we wnętrzu, tylko na placu przed koszarami. W 1992 roku za zgodą dzierżawiącej forteczne zabudowania spółdzielni „Pszczelarz” zrobiliśmy tam dwie imprezy: rowerową dla dzieci oraz spotkanie z kierowcami rajdowymi. Przyjechał Janusz Kulig, już wtedy wicemistrz kraju, jeżdżący małym fiatem 126p. Drugim kierowcą był Krzysztof Kufrej, na toyocie. Kulig pokazał jazdę zręcznościową, wywijał autem na placu – wspomina dyrektor.
Poza placem i zaniedbanym budynkiem koszar nie było właściwie co oglądać. – Wjazd i fosy zarośnięte, bałagan, dzikie wysypiska śmieci, wszędzie samosiejki. Widoczne ślady alkoholowych libacji. I dzikie ogródki działkowe, powstające tu od połowy lat 70. – opisuje.
Dyrektor Dziadoń wiedział już wtedy, że historycznie w skład fortu wchodziło 19 obiektów. Oprócz koszar szyjowych był to kryjący się za nim schron główny, 14 schronów pogotowia (przy stanowiskach armat), 3 kaponiery, służące do obrony fosy. Były też podziemne przejścia.
Tylko gdzie to wszystko się podziało? – Działkowicze zniwelowali dawny wał artyleryjski. Działali po partyzancku, wytyczali działki po swojemu. Schrony pogotowia służyły im za piwniczki, dobudowywali do nich wejścia, przylepili altanki. Ogródki powstały też na dachu schronu głównego – opisuje dyrektor. – Ogółem fort to 3,5 ha terenu ziemnego, „odziedziczyłem” wraz z nim 24 „dzikich” działkowców.
Dwa schrony i kaponiera zachodnia w czasie ich królowania przestały istnieć – zostały wysadzone w powietrze. Na pytanie dlaczego, dawny naczelnik dzielnicy i zarazem jeden z działkowców wytłumaczył kiedyś dyrektorowi: „A bo sąsiad hodował tam pieczarki, śmierdziało strasznie”. Więc poprosili wojsko o wysadzenie…
Podczas pierwszej wizji lokalnej z udziałem przedstawicieli miasta okazało się, że ogromne zniszczenia są także w środku fortu.
– Wyglądało to źle. Kominy wentylacyjne były utrącone, woda przez cienką warstwę ziemi wpływała do środka. Wilgoć, brudno, spękane sklepienia. I ciemno, bo na potrzeby magazynu zamurowano częściowo okna – wspomina dyrektor Dziadoń.
Ale było jeszcze coś. – Konserwator wręczył mi kartę ewidencji obiektu zabytkowego. Było tam napisane między innymi, że w latach 1939-41 Niemcy dokonywali egzekucji Polaków na terenie fortu. Pomyślałem: natychmiast muszę się z tego wycofać – przyznaje.
Dotąd nie łączył sprawy zamordowanych z samym fortem – postawiony w 1957 roku pomnik i zbiorowa mogiła znajduje się obok, poza jego obrębem. – Znalazłem książkę o egzekucjach na forcie krzesławickim w czasie wojny. Czytałem ją, przychodziłem na miejsce, konfrontowałem z obecnym widokiem. I zaczęła we mnie rosnąć wściekłość, co z tym miejscem zrobiono – mówi z pasją dyrektor.
Nazywa to wprost: profanacją.
Ponieważ już wówczas podnosiły się głosy (inspirowane przez działkowców – jest przekonany), że dom kultury nie powinien znajdować się w miejscu martyrologii, postanowił przedyskutować projekt z rodzinami pomordowanych.
– Za zgodą ówczesnego proboszcza tutejszej parafii, ks. Jakuba Gila, urządziliśmy spotkanie na plebanii. Opowiedziałem im o planach powstania miejsca pracy z dziećmi, a jednocześnie godnego upamiętnienia pomordowanych i prostowania historii. Krtań mi przytykało… – wspomina Franciszek Dziadoń. – Powiedziałem, że nikt nie ma moralnego prawa do wypowiadania się na ten temat poza nimi. Wstał wtedy krewny jednego z zamordowanych, kapitana Wojska Polskiego. Powiedział, że ich już wiele razy oszukano, niszczono pamięć. „W tym co pan mówi, ja widzę ostatnią deskę ratunku” – usłyszałem od niego.
– Zrozumieliśmy, że mamy kredyt zaufania, więc idziemy dalej – podsumowuje to spotkanie dyrektor.
Złożone wobec rodzin pomordowanych zobowiązanie o „upamiętnieniu pomordowanych i prostowaniu historii” nie było przypadkowe. Wcześniej np. błędnie podawano na tablicach daty egzekucji, pisząc, że miały one miejsce do 1945 roku (w rzeczywistości trwały od jesieni 1939 do jesieni 1941). Zasypano autentyczne miejsca egzekucji.
Wraz z odnawianiem fortu trwała więc też batalia o odzyskiwanie pamięci o samym miejscu i o ludziach, którzy tu stracili życie. Dziś opowiada o nich wystawa, urządzona w izbie pamięci. Ale jeszcze mocniej przemawia odsłonięta po latach spod zwałów ziemi i śmieci, posiekana kulami ściana kaponiery wschodniej – jedno z miejsc, w którym ginęli.
Ta najmroczniejsza część dziejów fortu zaczęła się niedługo po klęsce wrześniowej. Stojący na uboczu obiekt stał się miejscem masowych egzekucji Polaków, przywożonych tu z więzienia przy ul. Montelupich i z dawnego klasztoru św. Michała.
Dzień przed egzekucją inne grupy aresztantów pod niemiecką eskortą kopały groby. 28 czerwca 1940 roku w takiej właśnie grupie znalazł się znakomity skoczek narciarski i słynny tatrzański kurier, Stanisław Marusarz, wówczas już skazany na karę śmierci. Zobaczył ścianę podziurawioną kulami, zbryzganą krwią. „Moi towarzysze niedoli z obłędnym strachem spoglądali to na siebie to na ścianę. Żegnali się już z życiem. Nie chciałem ginąć marnie pod murami. Wolałem raczej ponieść śmierć podczas próby ucieczki” – pisał potem Marusarz we wspomnieniowej książce „Na skoczniach Polski i świata”.
Spodziewali się strzałów, ale tym razem one nie nastąpiły – esesmani rozdali im łopaty i kazali kopać doły. Jak się potem okazało, dla więźniów z sąsiedniej celi, rozstrzelanych w forcie nazajutrz. Marusarz uniknął ich losu dzięki ucieczce z Montelupich.
Takich „dołów śmierci” na terenie fortu było łącznie 29 (także w części wysadzonej w powietrze). Po wojnie wydobyto z nich 440 ciał. Tylko 104 osoby udało się zidentyfikować – rodziny rozpoznały ich np. po znajdowanych przy ciałach medalikach, listach lub innych drobnych przedmiotach.
W izbie pamięci znajduje się lista z nazwiskami zidentyfikowanych osób. Są wśród nich: major WP Walery Krokay i jego 19-letni syn Jerzy; profesor matematyki Józef Wawrzeczko, uczeń Zdzisław Kosowski, student biologii Andrzej Miętus, prawnik Jerzy Gorączko, nauczyciel Karol Święch, księgowa Antonina Gorączko, nauczyciel V gimnazjum Marian Lubaczewski i wielu innych.
Zachowały się pożegnalne listy i grypsy od niektórych z nich. „Najukochańsza moja Żono i Dzieci! Żegnam Was na zawsze – byliście dla mnie jako słońce i powietrze w życiu, byliście wszystkim i bardzo Was kochałem zawsze, gorąco, szczerze, niezmiennie i kocham, a ostatnie tchnienie życia Wam poświęcam w tęsknocie i żalu! (…) zachowajcie dobrą pamięć i proszę o modlitwę – całuję Was wszystkich! Niech żyje Polska!!” – to ostatnie słowa, zapisane przez Michała Chochoła, urzędnika Krakowskiej Gazowni Miejskiej.
Przetrwał też inny niezwykły dokument dotyczący fortu: fotograficzny zapis „czarnej niedzieli” w Myślenicach. 23 czerwca 1940 roku, w odwecie za zamach na pocztę Niemcy wywlekli z domów 35 zakładników. Ustawili ich twarzą do ściany budynku, fotografowali. Potem kazali wsiadać na auta ciężarowe i przewieźli do Krakowa, na Montelupich. Parę dni później wszystkich rozstrzelali w krzesławickim forcie.
Niemiecki oficer fotografujący aresztantów zaniósł kliszę do myślenickiego zakładu fotograficznego pana Mieczysława Gorączko. Właściciel zrobił o jedną odbitkę więcej do każdego zdjęcia. Te dodatkowe fotografie zakopał w ogrodzie i wydobył dopiero po wojnie. Tak przetrwały ostatnie wizerunki myśleniczan, rozstrzelanych w Forcie 49.
Dyrektor Dziadoń przez lata zbierał informacje o poległych. Studiował dokumenty komisji badania zbrodni niemieckich, dotyczące powojennych ekshumacji. Odtwarzał biografie rozstrzelanych, starał się dowiedzieć, kim byli, czego dokonali. – Ci ludzie stali mi się bliscy – wyznaje.
Poszedł np. śladami Henryka Schabenbecka, fotografika, burmistrza Zakopanego. Na poświęconą mu wystawę w forcie zaprosił kapelę Jana Karpiela-Bułecki. Do dziś wspomina wzruszający moment, gdy górale zagrali „swojemu” burmistrzowi przy krzesławickim pomniku i mogile.
Młodzieżowy Dom Kultury oficjalnie został gospodarzem fortu w marcu 1994 roku, odtąd trwa też przywracanie mu pierwotnego wyglądu. Pieniądze na prace konserwatorskie pochodzą z Narodowego Funduszu Rewaloryzacji Zabytków Krakowa, przyznaje je Społeczny Komitet Odnowy Zabytków Krakowa. A że jest to obiekt miejski – dopłaca też miasto.
Na początku trzeba było wykarczować samosiejki i wywieźć tony śmieci – zalegające w fosach zużyte opony, beton, hutnicze odpady, kości, nawet karoserię samochodu. I ogrodzić teren.
Ekipy remontowe weszły potem do budynku koszar. Musiały zrobić izolację i ocieplić dach, zlikwidować spękania, położyć posadzki i przewody, przywrócić dawny kształt okien.
W 2000 roku połowa koszar została oddana do użytku, druga część nadal pozostawała w pierwotnym stanie. – Wrażenie było niesamowite. Rodzice dzieci przychodzących tu na zajęcia z ciekawością oglądali, byli mile zaskoczeni. Dziwili się – że suche, ciepłe, ładne. Zostali naszymi sprzymierzeńcami – podkreśla dyrektor.
Dziś dopieszczony jest cały budynek koszarowy – można spacerować długimi korytarzami, mijając pomieszczenia z kolebkowymi sklepieniami, służące jako pracownie: muzyczne, plastyczne, taneczne, fotograficzne. Historię Twierdzy Kraków i fortu, a także związanych z nim osób przybliżają wiszące na korytarzach tablice oraz urządzone we wschodnim skrzydle koszar wystawy. Nie trzeba być uczestnikiem zajęć, by je zwiedzać. – Zależy mi, abyśmy nie byli zamknięci, aby można było tu poznawać historię – deklaruje dyrektor.
Wiele zmieniło się u góry – fort odzyskał pierwotny kształt, wyłoniły się fosy, kaponiera wschodnia i czołowa. Znów można przejść długimi tunelami. Zniknęły pozostałości po działkach, wyrosły za to ziemne kopce przy schronach pogotowia i dawnych stanowiskach dział. Na remont i zagospodarowanie czeka teraz schron główny.
Plac wyłożono kostką brukową. Linia z czerwonego kamienia wskazuje na nim miejsce, w którym za austriackich czasów znajdowała się brama z napisem „Franz Josef I K.K. Lagerfort Krzeslawice 49”.
Na tym właśnie, odremontowanym placu odbywają się darmowe koncerty, w ramach cyklu „Nowa Huta – dlaczego nie” czy „Pożegnanie lata”. Grał tu znany zespół Motion Trio, Kroke, Trebunie Tutki, Stare Dobre Małżeństwo, Zespół Galicja z Lidią Jazgar, Mietek Szcześniak, Grupa Pod Budą i wielu innych. W tym roku zawita Robert Kasprzycki.
W 2018 roku fort wizytowali członkowie komisji architektury militarnej polskiego komitetu ICOMOS (Międzynarodowej Rady Ochrony Zabytków i Miejsc Historycznych – eksperckiego zaplecza UNESCO).
– W powstałym po wizycie w Krakowie raporcie komisja ICOMOS stwierdziła, że za ogólnokrajowy wzorzec dla innych działań tego typu uznać można rewaloryzację fortu 49 "Krzesławice”. Przemawia za tym połączenie działań konserwatorskich z nadaniem fortowi nowych funkcji, udostępnieniem fortu dla zwiedzających i jego wykorzystaniem do celów edukacyjnych (fort jest siedzibą młodzieżowego domu kultury) – czytamy na stronie SKOZK.
Dyrektora taka opinia cieszy. Jest potwierdzeniem, że idą w dobrym kierunku.
– Fort żyje, żyje też pamięć o pomordowanych – podsumowuje trwającą ćwierć wieku batalię. – Ten obiekt od lat uczy mnie też pokory. Gdy coś się nie udaje, myślę, że może jeszcze na to nie pora. I że uda się innym razem. Bo z nami jest potężna siła: tych 440 rozstrzelanych. Wierzę w ich opiekę, wierzę w ich moc.
***
O obecnej działalności fortu, a także o jego historii można poczytać na stronie: www.mdkfort49.krakow.pl
Materiał promocyjny partnera
Materiał promocyjny partnera
Materiał promocyjny partnera
Wszystkie komentarze