Do niedawna zagranicznym gościom musiałem się tłumaczyć, że Polska co prawda jest w Unii, że Polacy jeżdżą już dobrymi samochodami, ale jeszcze nie wiedzą, że puszkę po piwie trzeba wyrzucić do kosza - mów Rafał Sonik, pomysłodawca akcji "Czyste Tatry".
Ten artykuł czytasz w ramach bezpłatnego limitu

Nazwa o akcji mówi wszystko: chodzi o to, by najwyższe polskie góry nie były obsypane śmieciami. Od siedmiu lat wolontariusze wyruszają więc na szlaki z workami. Zbierają niedopałki, butelki, puszki, papierki i wszystko to, czego turystom nie chciało się znieść.

– Tatry to nasza perła i trzeba o nie dbać. Niestety, ciągle musimy przekonywać ludzi, że opakowanie po soku czy butelkę po wodzie mineralnej trzeba wyrzucić do kosza. Dlatego takie akcje jak „Czyste Tatry” są bardzo potrzebne. Dzięki nim w górach będzie ładniej, schludniej, ale też bezpiecznej. Pamiętajmy, że resztki jedzenia wyrzucane w krzaki mogą przyciągać na szlaki niedźwiedzie – podkreśla Grzegorz Lipiec, członek zarządu województwa małopolskiego.

Rozmowa z Rafałem Sonikiem, przedsiębiorcą, kierowcą quada, pomysłodawcą akcji „Czyste Tatry”

Rafał Sonik podczas spotkania z dziennikarzami w szpitalu
Rafał Sonik podczas spotkania z dziennikarzami w szpitalu   KRZYSZTOF HADRIAN

Jarosław K. Kowal: Tatry są bardzo zaśmiecone?

Rafał Sonik: Były! I to tak bardzo zaśmiecone, że można się było tylko wstydzić. Trzeba było dobrze udawać, że się nie widzi śmieci, ale w rzeczywistości nie dało się ich nie zauważyć. Nie powiem, że to już zamierzchła przeszłość, ale jednak przeszłość. Siedem lat temu po raz pierwszy ruszyliśmy z grupą wolontariuszy w góry i każdy wrócił z pełnym workiem. Tatry są dziś czystsze, ale przede wszystkim poprawił się stan ludzkiej świadomości. Bo „Czyste Tatry” to nie projekt „śmieciowy”, tylko edukacyjny. Potrzeba sprzątania, utrzymywania szlaków w czystości przebija się do głów młodych ludzi.

Z drugiej strony – śmiecenie, niestety, ciągle jest powszechne. Podróżuję po Polsce i widzę to jak na dłoni. Proszę sobie wyobrazić, że w pewnej miejscowości podgórskiej wzięli się za sprzątanie potoku. Zapełnili 60 worków po przejściu zaledwie 200 metrów. Jest pan sobie w stanie to wyobrazić?

Dlatego trudne zadanie pan przed sobą postawił. Mimo wszystko łatwiej wyzbierać śmieci ze szlaku niż zająć się zmienianiem czyichś nawyków.

– To prawda. Dlatego cały czas zastanawiam się nad zmianą metody. Mam pomysł, by zaangażować w akcję dużego partnera, niech to będzie Facebook lub Instagram. Wspólnie publikowalibyśmy zdjęcia najbardziej zaśmieconych miejsc w Polsce. Moglibyśmy wysyłać młodych ludzi na patrole ekologiczne i stworzyć ranking najbardziej zaśmieconych miejsc. Proszę sobie to wyobrazić: kandydaci w wyborach samorządowych zdawaliby sobie sprawę, że znalezienie się w takim zestawieniu byłoby kamieniem u ich szyi. Czy w takich okolicznościach nie podjęliby się zadania doprowadzenia do porządku okolicznych potoków, lasów, zagajników? Wysyłalibyśmy jasny sygnał: „kandydacie, jeśli chcesz mieć szanse w wyborach, nie możesz przymknąć oka na zaśmiecony szlak. Musisz się zobowiązać do jego posprzątania”.

Uniknięcie poczucia wstydu jako napęd do działania.

– W zestawieniu wymienialibyśmy sołtysów czy burmistrzów z imienia i nazwiska. Pokazywalibyśmy: ten i ten nie potrafił posprzątać własnego ogródka. Nowe technologie mogłyby bardzo pomóc.

Tym bardziej że internauci lubią formować się w samozwańcze straże obywatelskie.

– Dokładnie o to mi chodzi. W internecie jest pełno krytyki, ale młodzi potrafią też pokazać, co ich drażni.

Akcja Czyste Tatry
Akcja Czyste Tatry  MAREK PODMOKŁY

A co pana rozdrażniło, że wpadł pan na pomysł akcji „Czyste Tatry”?

– Wszystko zaczęło się od wizyt moich zagranicznych gości. Jak pan jest krakusem, to zaprasza ich do Wieliczki, na Wawel, do muzeum pod płytą Rynku, teraz także na koncert do Tauron Areny...

No i w Tatry.

– A tam Niemiec, Francuz czy Anglik szedł przez śmietnisko. Jaka to jest chluba? Trzeba było się tłumaczyć, że Polska co prawda jest w Unii, że Polacy jeżdżą już dobrymi samochodami, ale jeszcze nie wiedzą, że puszkę po piwie trzeba wyrzucić do kosza. Dlatego w projekcie „Czyste Tatry” najbardziej cieszy mnie rosnąca liczba wolontariuszy. W tym roku 7180 osób zniosło z góry 420 kg śmieci.

Paradoksalnie, sukces będzie można odtrąbić wtedy, gdy tych kilogramów będzie niewiele.

– Ogłosimy go wtedy, gdy w góry pójdzie bardzo dużo ludzi i uśmiechnięci zniosą tylko puste bidony. Zresztą o tym, by w góry chodzić z bidonami, też często mówimy. Są wielokrotnego użytku, nie wyrzuca się ich pod kosodrzewinę. A jak sobie ktoś przeleje do niego zimne piwo, to jeszcze temperaturę utrzyma. Same korzyści.

Kolejna sprawa: po świecie jeździ pan z hasłem „Daj przyquad! Nie niszcz lasu!”. Chodzi o to, by quadami czy motocyklami poruszać się tylko po miejscach, które są do tego wyznaczone. Efekty?

– To niesamowicie skuteczne hasło. Liczba pojazdów do tzw. off-roadu rośnie w nieprawdopodobnym tempie, w przeciwieństwie do liczby przypadków wandalizmu. Ale nawet nie chodzi o użytkowników quadów czy motocykli, tylko o hipokryzję władz. W wielu miejscach do zrywek drewna wykorzystywane są stare, zdezelowane maszyny. Część z nich nie przeszłaby testów na emisję spalin. Nawet do Tatrzańskiego Parku Narodowego wjeżdża, przepraszam za słowo, zasyfiony sprzęt, kopcąc strasznie.

By uniknąć hipokryzji, trzeba jasno powiedzieć, że za budowanie świadomości związanej z uprawianiem szeroko rozumianego off-radu odpowiedzialne są władze. Trzeba zacząć od wytyczenia tras. Jest mnóstwo nieużytków, które nie mają żadnej istotnej wartości ekologicznej, są po prostu zarośnięte chaszczami, i idealnie się do tego celu nadają. Tyle że lokalne władze bardzo rzadko zadają sobie trud, by je zlokalizować i udostępnić. Podkreślam: udostępnić. Nie mówię: przygotować, bo od tego są różnego rodzaju stowarzyszenia. Chodzi tylko o to, by użytkownicy pojazdów po prostu mieli świadomość, gdzie mogą jeździć. Jeśli jej nie mają, jeżdżą wszędzie. Państwo nie może oczekiwać od obywateli, że się czegoś domyślą. I tak jestem zdziwiony, że przy tak biernej postawie władz dochodzi do tak niewielu aktów wandalizmu.

icon/Bell Czytaj ten tekst i setki innych dzięki prenumeracie
Wybierz prenumeratę, by czytać to, co Cię ciekawi
Wyborcza.pl to zawsze sprawdzone informacje, szczere wywiady, zaskakujące reportaże i porady ekspertów w sprawach, którymi żyjemy na co dzień. Do tego magazyny o książkach, historii i teksty z mediów europejskich.
Więcej
    Komentarze
    Zaloguj się
    Chcesz dołączyć do dyskusji? Zostań naszym prenumeratorem
    Akcja zbierania śmieci - fantastyczna! Można tylko pogratulować świadomości obywatelskiej.
    Zmiana świadomości tzw. "miejscowych" oraz niektórych niedzielnych turystów byłaby faktycznie rozwiązaniem problemu u jego źródła.

    Co do drugiej części wywiadu - tej dotyczącej off-roadu w Polsce - to już niestety tak fajnie nie jest. Cel jest oczywiście szlachetny - wytyczenie miejsc do legalnego uprawiania off-roadu. Ale jednocześnie mamy niestety do czynienia z próbą wybielania off-roadowego wandalizmu. Czytamy bowiem o maszynach używanych na zrywkach, jakoby gorszych niż dziki off-road; o tym jak źle są traktowani "biedni" off-roadowi wandale ("Państwo nie może oczekiwać od obywateli, że się czegoś domyślą"); o tym, że aktów off-roadowego wandalizmu jest rzekomo niewiele.

    Tylko prawda jest taka, że:

    -maszyny do zrywki są w lasach, ponieważ tego wymaga gospodarka leśna, a ich obecność jest względnie krótkotrwała. Tymczasem offroadowcy są w lasach dla rozrywki i potrafią katować np. koszmarnym hałasem wybrane przez siebie miejsca miesiącami i latami... Ich uciążliwość dla przyrody znacznie przekracza problemy wynikające z prac leśnych.

    -off-roadowcy nagminnie i świadomie łamią polskie prawo (np. Ustawa o lasach);

    - ilość aktów off-roadowego wandalizmu w Beskidach, czy Gorcach od kilkunastu lat bije wszelkie rekordy, tylko rzadko kiedy ktoś próbuje coś z tym robić. Turyści czują się bezsilni, a władze lokalne udają, że wszystko jest OK. Jeśli więc skarżyć się na władze lokalne, to chyba tylko dlatego, że nie walczą z nagminnym łamaniem prawa i po prostu udają, że problemu nie ma...

    Podsumowując: oprócz wytyczania tras do legalnego uprawiania off-radu, trzeba jednocześnie surowo potępiać (i tępić) nielegalny off-roadowy wandalizmem. Nie może być nawet cienia pobłażania. W przeciwnym razie po cichu usprawiedliwiamy aktualną patologię...

    PS

    Oczywiście mam na myśli tylko czysto rozrywkowy offroad, a nie właścicieli pól i lasów dojeżdżających do swojej własności.
    już oceniałe(a)ś
    3
    0
    Świadomość ekologiczna turystów to jedna sprawa, a górali to druga strona medalu.....
    już oceniałe(a)ś
    2
    0