Prawda i tak wyjdzie na wierzch, więc powiem od razu: jestem na wakacjach. Jesteśmy, właściwie. W tym akurat wypadku to ja jestem towarzyszący, nie Towarzysząca, to ona tym razem gra pierwsze skrzypce. Ona wymyśliła, ona zmusiła, ja siedzę cicho i noszę walizki. Ja się podporządkowuję, spełniam zachcianki. Cieszę się, że tego nie widzicie.
Pobyt jest nadmorski, co dało mi jedyną w swoim rodzaju możliwość zapoznania się w krótkim czasie z jedzeniem w pendolino, z jedzeniem na dworcu w Gdyni (cóż, zapomnijmy o sprawie, dobrze? Powiem tylko, że już na dworcu czuć morski powiew cenowy); w końcu zaś, i z tym do was przychodzę, z wakacyjnym jedzeniem wegetariańskim.
Otóż znalazłem się jako osoba towarzysząca w wegetariańskiej grupie żywieniowej. Oni ćwiczą jogę, ja nie ćwiczę. Czasem chodzę nad morze. Oni chodzą na medytacje, my na kawę. Oni rozmawiają o medytacjach i o jodze dla młodych matek, my, szczerze mówiąc, wolimy poczytać. Tak to mniej więcej wygląda.
Wszystkie komentarze