"E tam" - prezydent Jacek Majchrowski tak właśnie reaguje na sprawy związane z krakowską edukacją. Absolutnie go nie podniecają. Co więcej, nie chce mu się nawet wypróbować podsuwanych mu pod nos przez radnych gotowych rozwiązań, które mogłyby ofertę edukacyjną miasta uczynić znacznie lepszą, choć w Krakowie wciąż jest za mało przedszkoli tam, gdzie naprawdę są potrzebne (na osiedlach kombinatach zamieszkanych przez ludzi z małymi dziećmi), i skandalicznie mało żłobków. Nie zdecydował się na stworzenie nowych placówek dla maluchów w tzw. kontenerach. Są nieporównywalnie tańsze od budowy nowych żłobków i przedszkoli oraz estetyczniejsze od tych już stojących. Realizuje za to inny pomysł - adaptacje na przedszkola pomieszczeń w miejskich budynkach czy rozmowy z deweloperami, by tworzyli przedszkola w nowo stawianych blokach. Tyle że to trudniejsze i bardziej kosztowne niż kontener! A i liczba wygospodarowanych w ten sposób miejsc dla dzieci jest znacznie mniejsza.
Prezydent boi się zdecydowanych ruchów, które budżetowi edukacji mogłyby przynieść znaczne oszczędności. Zapowiadana od kilku lat likwidacja trzech Zespołów Ekonomiki Oświaty (urzędów molochów ze zdecydowanie zbyt dużą armią urzędników zajmujących się obsługą finansową krakowskich szkół) znalazła swój żałosny finał w ubiegłym roku. Żałosny, bo teoretycznie dwa zespoły zostały zlikwidowane, ale praktycznie stanowiska stracili tylko ich dyrektorzy. Armia urzędników przeniosła się do pracy pod inny adres.
Podsumowując rządy Majchrowskiego, zawsze trzeba wspomnieć o przyzwoleniu na funkcjonowanie w Krakowie tak zwanego bonu edukacyjnego. Tak zwanego, bo z ideą prawdziwego bonu niewiele ma wspólnego. W "Gazecie" pisaliśmy o tym nieraz. Prawdziwy bon to pieniądze idące do szkoły za uczniem, którymi jej dyrektor może swobodnie zarządzać (im więcej szkoła przyciągnie uczniów, tym jest bogatsza). Odpowiedzialni za oświatę urzędnicy nie zdecydowali się jednak na danie dyrektorom kasy do ręki. Podobnie jak nie pozwolili im rządzić nauczycielskimi etatami w szkole (to idea prawdziwego bonu). Wymyślili za to wzór, według którego wyliczają, ile szkole w zależności od liczby uczniów potrzeba nauczycieli, kucharek, intendentek itp. Efekt? Dziś w Krakowie małe szkoły tworzą 30-osobowe klasy, by utrzymać etat bibliotekarki. - Trzeba wszem i wobec ogłosić, że to, co jest w Krakowie, nie jest bonem, inaczej zohydzi słuszną ideę w całej Polsce - alarmował poseł Jarosław Gowin. O wycofanie tzw. bonu ze szkół apelowali radni, ale prezydent ich nie posłuchał.
Osoba, którą Majchrowski wybrał, by pomagała mu rządzić oświatą, to wiceprezydent Elżbieta Lęcznarowicz - zero inicjatywy i skuteczności. Przecina wstęgi wyremontowanych sal gimnastycznych i przemawia, wręczając nagrody nauczycielom. Poza tym kompletnie niewidoczna.
A plusy polityki oświatowej miasta? Udało się ściągnąć do Krakowa Narodowe Centrum Nauki, które będzie rozdzielało kasę na badania naukowe. To duży sukces. Przed obowiązkową maturą z matematyki Kraków zdobył środki z UE na korepetycje dla około tysiąca najsłabszych uczniów. Średnia z egzaminu? 69,17. Całkiem niezła.
Wszystkie komentarze