Są otwarcia, na które się czeka; i takie, na które się czeka jak jasna cholera. To było z tych drugich.
Na stronie Gazeta.pl zobaczyłem filmik z Tessą Capponi-Borawską, która wystąpiła w nim jako rodowita Włoszka. Materialik nosił tytuł godny "Faktu": "Cała prawda o sosie bolońskim". Pani Capponi wyjaśniła, że sos boloński to "sugo bianco", a więc sos bez pomidora, a do tego średniowieczny, jedynie z mięsem i podrobami, z wielką domieszką przypraw korzennych.
Prawda i tak wyjdzie na wierzch, więc powiem od razu: jestem na wakacjach. Jesteśmy, właściwie. W tym akurat wypadku to ja jestem towarzyszący, nie Towarzysząca, to ona tym razem gra pierwsze skrzypce. Ona wymyśliła, ona zmusiła, ja siedzę cicho i noszę walizki. Ja się podporządkowuję, spełniam zachcianki. Cieszę się, że tego nie widzicie.
Czasem, myślę, warto się ugryźć w język. A czasem, jak sądzę, powstrzymywać się nie warto. Jak w ostatnią sobotę, kiedy poszliśmy na coś pomiędzy śniadaniem a obiadem.
Byłem ostatnio z Towarzyszącą w muzeum Manggha pooglądać nową galerię i wystawę Wróblewskiego. Pooglądaliśmy, nadal lało. Towarzysząca udała się na kolejną wystawę, do muzeum obok. ?I weź mi jakieś ciastko?, rozkazała na odchodnym.
Zaciągnięty przez Towarzyszącą poszedłem ostatnio oglądać Wodną Masę Krytyczną. Fajnie było: organizatorki w przepięknych strojach nocnych zakupionych na Kleparzu, dwie syreny na złotej rybce, zespół Fundacji Sztuk Wizualnych na kanapie (uwagę zwracała koszula nocna rodem z Jubilata); oto lista moich preferencji.
Po tygodniach obserwowania, po zachodzeniu w głowę, co też może powstać na miejscu sławnych barów Piccolo i Rooster (czyli naprzeciw Starego Teatru), tych upadłych gwiazd gastronomii krakowskiej, istniejących na różnych etapach jej rozwoju......
Mam w życiu całe okresy bezmięsne i wtedy jestem bardzo szczęśliwy. Z jednym wyjątkiem: kiedy muszę się żywić w knajpach. Pisałem o tym wielokrotnie, ale nie po to, żeby się pastwić, tylko dlatego, że to najświętsza prawda: tak zwana wegetariańska scena gastronomiczna jest w Krakowie żenująco słaba.
Dziś, na życzenie naszych czytelniczek, będzie kawałek o charakterze zasadniczym. Będzie to mianowicie mrożący krew w żyłach odcineczek o kelnerach płci obojga.
Przyznaję: jadłem ostatnio w Burger Kingu. Była to część chytrego planu, czyli próby odmalowania wielkiej panoramy burgera polskiego, naszej nowej narodowej namiętności. Bułka z kotletem stała się przedmiotem kultu, i wcale nie dlatego, że - jak w zamierzchłych czasach - jest niedostępna.
W sobotę zeszłą wywiało mnie do stolicy. Miałem mnóstwo zajęć, ale nie odmówiłem sobie skoku w bok.
Copyright © Agora SA