Mimo coraz większych trudności z zaopatrzeniem życie w bracławskim ośrodku dla nerwowo i psychicznie chorych zdaje się płynąć normalnie. Ci spośród 200 mieszkańców, którzy mogą chodzić, lubią położyć się w trawie albo na ławce w pełnym słońcu i zasnąć. Największą rozrywką jest głaskanie kotów, których tutaj pełno - koty uspokajają nadmiernie pobudzonych. Można tańczyć, śpiewać, cały dzień bujać się na huśtawce, wyszywać albo pomagać w kuchni. Ta atmosfera pryska, kiedy nad Bracławiem lecą helikoptery, myśliwce albo rosyjskie rakiety. - Niektórzy nasi podopieczni nie znają słowa "wojna", ale bardzo dobrze wyczuwają zagrożenie. Łoskot samolotów albo świst rakiet sprawia, że zaczynają się bardzo denerwować. Mamy na przykład niesłyszącą, która odczuwa wibracje. Przelot nisko lecącego samolotu to dla niej wstrząsające doświadczenie - opowiada Oleg Klimenko, dyrektor ośrodka. - I tak tutaj żyjemy, od alarmu do alarmu.
Copyright © Wyborcza sp. z o.o.