Trudna sprawa. Człowiek zmusza się, żeby spłynęła na niego przedświąteczna łaska łagodności wraz z wyrozumiałością. Ale się nie da. Krótko mówiąc - i wstyd się przyznać - napędzam się negatywnie. A chciałem inaczej!
Święta tuż-tuż, ale przedświątecznej atmosfery jakoś nie czuć nazbyt intensywnie. Fakt, śniegu nie ma, ale nie ma go już od lat, więc to nie powód, żeby brakowało radosnego podniecenia z okazji narodzin Dzieciątka Jezus. Naród żyje czym innym. I trzeba przyznać, że jest czym.
Umarłem! Co prawda już nie żyję, ale - przekroczywszy granicę pomiędzy bytem a bezbytem - ciągle "istnieję" w zbożnym celu zdania sprawy z tego, co się stało. Jestem niczym sprawozdawca z zaświatów, których "nie ma", ale "są"! A było tak...
Wręczono Nagrody Miasta Krakowa. Wśród laureatów tego prestiżowego wyróżnienie jest nasz felietonista Andrzej Nowakowski, dyrektor Universitasu.
Umiejętność formułowania i wyrażania prostych zdziwień to rzadki i cenny przywilej, na ogół dany tym nielicznym, którzy decydują o postępie, a nierzadko ocierają się o genialność w rozwiązywaniu rozmaitych problemów dręczących ludzi. U podstaw dokonań Einsteina legło. zdziwienie, które zaowocowało teorią względności.
Jesień roku pańskiego 2016. Ponury czas smogu, szarożółtej brei i braku słońca nad Krakowem. Do domu wraca syn, po zajęciach na uczelni, w nastroju ponurym i w upiornej, czarnej, przeciwsmogowej masce na twarzy. Przypomina buldoga skrzyżowanego z pitbulem.
Działo się to w czasach, kiedy sportowcy z NRD, Wunderwaffe Honeckera, królowali niepodzielnie na wszystkich arenach świata. Ze szczególnym uwzględnieniem olimpiad.
Kraków to ma szczęście! Oto bowiem z dnia na dzień, z godziny na godzinę, znienacka i bezinwestycyjnie przybyła naszemu miastu kolejna, wielka turystyczna atrakcja, czyli "Burdel im. Mariana B." w Podgórzu. Ale po kolei...
Profesor Uniwersytetu Jagiellońskiego Andrzej Waśko, mój polonistyczny kolega z Gołębnika, to postać zbyt ważna, żeby pominąć ją w zestawie najwybitniejszych apostołów "dobrej zmiany", a zarazem absolwentów mojej Almae Matris, takich jak między innymi prezydent Andrzej Duda, Zbigniew Ziobro czy Ryszard Legutko, a także wszyscy ci uczeni, którzy twierdzą, że uniwersytecką społecznością rządzi oportunizm i stadna solidarność.
Napisać felieton o Polsce jako miejscu, w którym żyją sami dobrzy ludzie, otwarci, tolerancyjni, uśmiechnięci, przyjaźni i uczynni, wyrozumiali, słuchający siebie nawzajem, pochylający się nad sąsiedzkim nieszczęściem, pomagający sobie nieustannie, przestrzegający boskich przykazań - z tym najważniejszym, o miłowaniu siebie nawzajem...
"A to nam zabili Ferdynanda - rzekła posługaczka do pana Szwejka". Pierwsze zdanie arcydzieła Jarosława Haszka bezwzględnie domaga się przywołania w kontekście tego, co się stało. A stało się! Cała Polska żyła tą historią przez ostatnich kilka tygodni. Rzecz jasna, z wyjątkiem konsumentów TVP: oni nie oglądali telenoweli pt. "Air Kuchciński", bo TVP nie zakupiła na nią licencji.
12 września 1962 r. w Houston, w Teksasie, prezydent Stanów Zjednoczonych John F. Kennedy wypowiedział słowa, które bez wątpienia przejdą do historii ludzkości. Słuchaczy zatkało; zapanowała cisza.
2 lipca 2019 r., inauguracyjne posiedzenie plenarnej sesji Parlamentu Europejskiego. Ten dzień, to wydarzenie przejdą do historii - z rozmaitych powodów.
Świat ponoć oszalał na punkcie brytyjskiego serialu pt. "Sex Education". Bije on rekordy popularności, a jego bohaterowie urastają do rangi ikon współczesnej młodzieżowej popkultury.
Zgadzamy się ze sobą w diagnozach, nie mamy tzw. punktów spornych. Jednym słowem - sielanka. Ja słucham Mrożka. Mrożek słucha (naprawdę!) mnie. Luzik
Kiedy 4 maja tego roku Jarosław Kaczyński "poleciał Cyrankiewiczem" w Pułtusku: "Kto podnosi rękę na Kościół, chce go zniszczyć, podnosi rękę na Polskę!" - zrozumiałem ostatecznie.
Trudna sprawa. Namnożyło się nam projektantów wizjonerów od współczesnych polskich miast, miasteczek, wiosek i przysiółków. Specjalistów od aranżacji narodowych metropolii, ale i miejscowości zwanych pipidówkami.
Andrzej Franaszek, wybitny biografista naszych współczesnych wieszczów, się oburzył, czyli wnerwił godnościowo i... nie że to tamto, tylko śmiertelnie i na poważnie. Oburzeniu swemu dał wyraz w przestrzeni wirtualnej, znaczy się w internecie, a konkretnie na facebooku.
Pewien nie najlepiej sformatowany w seminarium kapłan, który w dodatku nie powala genetyczną inteligencją, postanowił, że w otoczeniu swoich ministrantów i przy udziale ich rodziców urządzi sobie przed kościołem ognisko z książkowym wkładem.
Powiedzieć, a tym bardziej napisać, że schamieliśmy beznadziejnie, to mniej więcej to samo co za komuny nazwać tzw. przewodnią siłę narodu, czyli klasę robotniczą, zbiorowiskiem tępych i głupich roboli.
Kiedy na przełomie lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych szefem Polskiego Radia w Krakowie został przyszły Kawaler Orderu Orła Białego Bronisław Wildstein, człowiek łagodny, liryczny, wiecznie emanujący zaraźliwym spokojem - krakowska antena nabrała ambicji i tzw. wyrazu.
Nie ukrywam: śledzę polityczną karierę Jarosława Gowina. Ciekawa ona bowiem jest. Niekoniecznie z punktu widzenia skuteczności kogoś, kto - podpierając się księdzem Tischnerem - deklarował ambicję uprawiania "polityki etycznej".
W związku z tzw. mową nienawiści odczułem potrzebę ujawnienia listu, który otrzymałem pocztą elektroniczną, podpisanego literką "K". Cytuję: "Ty ch... j..., Żydzie pie..., żeby ci w d..., a Matka Boska, żeby Ci w pysk za... Ty podrabiany Polaku, co to Naród nasz masz w d..., a wszy cię jeszcze nie zeżarły, ty je... cwelu śmierdzący, łysy folksdojczu" itd. itp.
Jerzy Owsiak i jego Orkiestra to nie jest kwestia filantropii w klasycznym rozumieniu tego pojęcia, czyli takim, jakie znamy chociażby z "Lalki" Bolesława Prusa. To coś znacznie więcej! Ujmując rzecz w słowa patetyczne: to coroczna walka "Dobra" ze "Złem", z jednym zastrzeżeniem: "Zło" czuje się coraz lepiej, coraz pewniej i staje się coraz bardziej agresywne.
Zdarza się to może nieczęsto, ale się zdarza - i wtedy widać jak na tacy. Nie ma takiej władzy na świecie, która nie próbowałaby zapudrować paskudnych liszajów na swoim obliczu.
"Bóg się rodzi, Moc truchleje", czyli Święta!... Okazuje się, że MOC wcale nie truchleje; co więcej, MOC wie coraz lepiej oraz pewniej i Panu Bogu nic do tego, co MOC mniema lub nie mniema o całokształcie zjawisk wszelkich.
"Konstytucja!", "Konstytucja!", "Konstytucja!"... Powoli mija czas, kiedy hasło "konstytucja" - na trybunach, pomnikach, T-shirtach, plakatach i plakietkach, nalepkach oraz na piersi Lecha Wałęsy - stanowiło znak manifestu w obronie demokracji.
Nie jestem ja taki głupi, żeby twierdzić, iż przejście w stan spoczynku, zwanego dla niepoznaki emeryturą, jest powodem żegnania się z życiem. Co to, to nie! Ale należy być czujnym.
Mój autobus linii 503 ruszył z pętli zgodnie z rozkładem jazdy o godz. 7.58. Jak zwykle zresztą. Na pokładzie - pokaźne stadko małolatów, z komórkami przy nosie, z nieszczęściem w oczach i z szarą świetlną breją naokoło. Wiadomo, codzienna szkolna beznadzieja. Nasze szkolne "łelkam tu". I ciągle to samo pytanie w duszy: "Rany boskie! Jak przeżyć do wieczora?...".
Największym problemem demokracji są wybory. Wedle przyjętych reguł gry ktoś musi się w końcu do nich zgłosić - bo lubi, bo chce uciec od żony, bo ma wewnętrzny mus albo potrzebę sponiewierania sąsiada, bo kocha pszczoły, ma nadzieję na występy w telewizorze, liczy na łatwą kasę itd.
Temat poważny, a zatem już na wstępie należy się posłużyć odpowiednio uogólniającą metaforą: nie ma takiej rury na świecie, której nie można odetkać. Trzeba jedynie wiedzieć jak. Tą zatkaną rurową magistralą okazuje się największa cykliczna impreza kulturalna w Polsce, czyli Międzynarodowe Targi Książki w Krakowie - mieście ziejącym kulturą niczym smok wawelski ogniem z gazu propan-butan. Ale najpierw metafora...
Zdarzyło się w nie bardzo podłym mieście na Pomorzu, 16 sierpnia, w godzinach przedpołudniowych. Do miejscowej komendy policji wkroczył pewnym krokiem obywatel w wieku około sześćdziesiątki, odziany w koszulkę typu T-shirt z napisem "Konstytucja".
To był dramatyczny moment we współczesnej historii Stanów Zjednoczonych. 30 marca 1981 roku Amerykanie, a wraz z nimi cały świat, wstrzymali oddech: prezydent Ronald Reagan z kulą w piersiach, po zamachu, znalazł się na stole operacyjnym.
Tę datę trzeba zapamiętać: 20 lipca 2018 roku. Przejdzie do naszej historii jako dzień, w którym polski parlament został ostatecznie sprowadzony do teatru absurdu i groteski lub - jak kto woli - cyrku albo szamba.
"Jaka piękna katastrofa..." - chciałoby się rzec. Problem w tym, że i owszem, "katastrofa", ale żeby "piękna", to już nie. Bardzo nie!
Rzeczownik "patriota" brzmi groźnie. Nie bardzo wiadomo, co oznacza, w związku z tym posługiwanie się nim na co dzień może nas narazić na grube nieprzyjemności, tak jak to się stało w przypadku mojego kolegi, który został wezwany do szkoły w celu zwrócenia mu uwagi na niestosowne zachowanie syna.
Prawnikiem nie jestem, a zatem bezkarnie stać mnie na banał: otóż zgadzam się z ludowym przekonaniem, że prawo najsprawniej łamią prawnicy oraz ci wszyscy, którzy je zawodowo relatywizują. Wiemy, że nie ma takiego prawa, którego nie można (zgodnie z prawem!) obejść, złamać, unieważnić, wykpić i zakopać.
"Ale to już było i nie wróci więcej / I choć tyle się zdarzyło...". No i wróciło! Wróciło w wersji, która spokojnie może konkurować z oryginałem, czyli "Rejsem" Marka Piwowskiego.
W latach siedemdziesiątych ubiegłego stulecia, w czasach rozkwitu studenckich praktyk robotniczych, bodajże na łamach krakowskiego "Studenta" Andrzej Mleczko opublikował sekwencję trzech rysunków przedstawiających gościa z nizin społecznych, o wyglądzie ogólnie mało ciekawym i o kaprawych, ale za to rozmarzonych oczkach.
Przyszedł raz do mnie pacjent i powiada: - Dzień dobry, panie doktorze! - bo ja doktor jestem, co prawda nauk filologicznych, ale zawsze. Pacjent zresztą też doktor... - Nazywam się... eee, czy to ważne? Przyjaciele, co prawda nieliczni, wołają na mnie "prezes". I to wystarczy.
Copyright © Wyborcza sp. z o.o.