- Najprawdopodobniej za tym aktem terroru stoi jedna ze zorganizowanych grup przestępczych pośredniczących w handlu pigułkami poronnymi - uważa Fundacja Pro-Prawo do Życia, której żuk z plakatami antyaborcyjnymi spłonął w sobotę wieczorem w Krakowie.
Na ulice Krakowa wróciła furgonetka z drastycznymi, krwawymi obrazami. Mimo obywatelskiego zatrzymania policjanci pozwolili na jej przejazd. Powód? Wciąż nie ma przepisów zabraniających eksponowanie makabrycznych ilustracji w mieście.
Na pracę policji podczas Manify wpłynęło 27 skarg. Na komendzie wszczęto wewnętrzne śledztwo wyjaśniające, które nie potwierdziło nieprawidłowości. - Funkcjonariusze nie są wyposażeni w urządzenia do pomiaru hałasu - mówią.
- Zostaliśmy otoczeni wielkimi krwawymi banerami ze zdjęciami martwych płodów, a na cały rynek z potężnych głośników puszczano płacz dzieci. Przez ponad pół godziny! Policja rozłożyła ręce - opisują uczestniczki Manify, które masowo złożyły skargi na krakowską komendę. Policja: - Prowadzimy postępowania wyjaśniające.
- Rząd nie zakazuje gromadzenia się do 50 osób. A ta manifestacja ma liczyć tylko 10 - usłyszałam w krakowskim magistracie. W piątek fundacja Pro-Prawo do życia legalnie zorganizowała demonstrację przed szpitalem.
- Fotografie krwawych płodów wywołują dyskomfort, nie są akceptowane w przestrzeni publicznej, sieją zgorszenie. Złożenie zawiadomienia na policji jest w takiej sytuacji naszym obowiązkiem; dochodzi przecież do łamania prawa. Rozmowa z mecenas Sybillą Szlósarczyk.
"Nie ma zgody na tak obrzydliwe sprawy w przestrzeni publicznej. Szanuję prawo każdego do wyrażania swoich poglądów, ale nikt we Wrocławiu nie będzie tego robił, gwałcąc poglądy i wolność innych. Mam nadzieję, że sąd i organ ścigania podzielą taką opinię".
Copyright © Wyborcza sp. z o.o.