Powiada się, że nie ma na świecie takiej rury, której nie można odetkać. To prawda, nie ma. Ale to odkrywcze stwierdzenie działa także w drugą stronę: prawdą jest bowiem i to, że na świecie nie ma takiej rury, którą można absolutnie szczelnie zatkać. Na tym polega sens marksowskiej dialektyki.
Być synem Juliana Kornhausera i jednocześnie szwagrem prezydenta Andrzeja Dudy, zarazem poetą nie byle jakim, a przy okazji doktorem na UJ i w dodatku człowiekiem wolnym i inteligentnym (w szlachetnej poetyce podróżniczo-rowerowej), z doświadczeniem górsko-lawinowym i wyobraźnią człowieka ufnego i przyjaznego światu...
Piłkarskie szaleństwo zepchnęło na plan dalszy ważne wydarzenie, jakim w tych dniach było oddanie do użytku wielkiej przepompowni gazu na Wybrzeżu. Od paru dni owa gazowa instalacja nosi imię prezydenta Lecha Kaczyńskiego. Zważywszy na obyczaj - nic w tym zaskakującego ani niestosownego.
W piłkarskim uniwersum obowiązują dwie fundamentalne teorie, obie na miarę Einsteinowskiej. Autorem pierwszej z nich jest nasz rodak - trener tysiąclecia Kazimierz Górski.
Siekło mnie! No, przyznam się, siekło mnie do tego stopnia, że aż... no, nie wiem! Otóż nabyłem ostatni numer ?wSieci? (23) i przeczytałem go od deski do deski, czyli wszystko jak leci, od początku do końca i z powrotem, nie omijając nawet stopki redakcyjnej.
Gdyby sprawa nie była tak poważna, to mogłaby być nawet zabawna. Ale niestety, zabawna nie jest. Uświadomił mi to życzliwy mieszkaniec Plant, który kilka dni temu, wyraźnie niedopity, zapytał mnie o poranku: - Powiedz mi, szanowny panie, ale tak, żebym...wa mać zrozumiał, kto do...wy nędzy rządzi w Polsce, no...wa mać, kto?! Bo ja już nie wiem i źle się z tym czuję.
Myślicie, że doświadczyliście kiedyś absolutnej ciemności i ciszy? Podkreślam: absolutnej! Tylko wam się wydaje (chociaż może nie wszystkim). Ja to przeżyłem parokrotnie, a zwłaszcza jeden raz... Było to głęboko pod ziemią, kilka kilometrów od szybu, w małej, zaciskającej się komorze wielickiej kopalni.
Jestem głuchy jak spróchniały pień w Puszczy Białowieszczańskiej. W sensie muzycznym. Co nie zmienia faktu, że to właśnie muzyka, a nie jakakolwiek inna forma ekspresji estetycznej dostarcza mi największych wzruszeń i tzw. przeżyć emocjonalno-duchowych.
Problem jest ogólnie taki: okazuje się, że gdzieś, nie wiadomo gdzie, wcięło nam około dwustu tysięcy Polaków - fakt, że drugiego sortu, ale zawsze przecież Polaków. No, chyba że już nie całkiem Polaków, bo przecież gołym okiem widać...
Idą!.. Już są!... W dalekiej perspektywie sejmowego korytarza zwarty orszak wydaje się na razie czarną pulsującą chmurą, która nadciąga co prawda z wolna, ale za to nieubłaganie. Po chwili w obiektywie kamery dostrzec można szczegóły niewidoczne wcześniej.
Niewielu obywateli RP wie, że Uniwersytet Jagielloński posiada własną flotę jachtową, której portem macierzystym jest PTTK Wilkasy nad Jeziorem Niegocińskim. W odpowiednim komunikacie moja Alma Mater właśnie mnie zachęciła do ewentualnego wypożyczenia jednego z jachtów - w celu zrobienia sobie dobrze.
Odeszła od nas na zawsze pani profesor Maria Podraza-Kwiatkowska. Spoczęła obok swojego męża, wybitnego krytyka literackiego Jerzego Kwiatkowskiego, na salwatorskim cmentarzu, w miejscu wyjątkowo ważnym dla krakowskiej polonistyki. To tam pochowani zostali wcześniej między innymi profesorowie Kazimierz Wyka i Jan Błoński.
Słowo "Polska" najlepiej brzmi w wołaczu: "O! Polsko!". Problem w tym, że brzmi to różnie, w zależności od tego, kto wołaczem się posługuje.
Określenia "wyłyżeczkować człowieka" lub "sczyścić człowieka" w kontekście programu TKM usłyszałem po raz pierwszy na korytarzach resortu kultury w czasach tzw. pierwszej IV RP. Wonczas kulturę objął Kazimierz Michał Ujazdowski, który był łaskaw sczyścić mnie z funkcji pierwszego dyrektora Instytutu Książki bez najmniejszego uzasadnienia.
Święto Zmartwychwstania Pańskiego już poza nami. Gdyby nie rekordowa liczba śmiertelnych wypadków na polskich drogach (nie mówiąc o setkach rannych), ponad tysiąc zatrzymanych przez policję pijanych kierowców oraz wystąpienie abpa Józefa Michalika, byłby to - przynajmniej dla mnie - rzeczywiście czas religijnej refleksji, spokoju i radości.
Święty Paweł nie owijał w bawełnę. Wyraził się jasno i precyzyjnie: ?Jeśli nie ma zmartwychwstania, to i Chrystus nie zmartwychwstał. A jeśli Chrystus nie zmartwychwstał, daremne jest nasze nauczanie, próżna jest także wasza wiara? (1 Kor 15, 13-14). Mądrzy w Piśmie powiadają, że w tych słowach kryje się być może cała tajemnica chrześcijaństwa i wiary w życie wieczne.
Poniedziałek, 15 marca, godziny popołudniowe. Zawijam swoją limuzyną do zaprzyjaźnionego punktu wulkanizacyjnego w celu wymiany opon z zimowych na letnie.
W rankingu najsłynniejszych teorii wszechrzeczy tylko dwie oparły się upływowi czasu. Pierwsza z nich to teoria względności Einsteina i związane z nią równanie, że energia równa się masa razy prędkość światła do kwadratu, czyli E = mc2.
Ponury czas nam nastał. To czas ?dobrej zmiany?, podług scenariusza Brata Mniejszego, rzecz jasna. Marzy mu się neobolszewicka Polska, w której każdy obywatel dostanie po pięćset na dziecko plus talon na wózek, bogatych już nie będzie, bo po co, a Hugo Chavez będzie miał swój pomnik na placu Defilad.
Spieszmy się czytać gazety, a zwłaszcza dzienniki i tygodniki. Tak szybko przemijają. Ale jak tu sprostać temu wyzwaniu, kiedy jest ich tyle i niepodobna już ogarnąć tej ciągle wzbierającej rzeki słowa drukowanego. (O obrazach nie mówię!..) No i pytanie fundamentalne: czy rzeczywiście warto się spieszyć? Otóż nie warto.
Tylko dwa razy w życiu wzruszyłem się przed telewizorem. Drugi raz w roku 1989: Lech Wałęsa staje na mównicy przed połączonymi izbami Kongresu Stanów Zjednoczonych i niekoniecznie aktorskim, ale podniosłym głosem mówi: "My, Naród!"... Potężny, jądrowy głos Jacka Kalabińskiego, który słowa Wałęsy tłumaczy, rozlega się w Kongresie: "We, the People!".
Jest jednym z tych niewielu rezydentów polskiego Parnasu, za którego poznanie i zamienienie z nim choćby kilku słów oddałbym wiele, a nawet bardzo wiele.
Moja żona się połamała. Dosłownie. Jak większość żon, w okolicy Wigilii postanowiła zrobić porządek wszędzie, w tym również na półkach pod sufitem, i przy tej okazji spadła z wysokiego, a w zasadzie bardzo wysokiego krzesła. Następstwa tego wyczynu łatwo było przewidzieć: prawa ręka w drobiazgi, lewa noga jeszcze gorzej.
Wieczorową porą w podziemnym przejściu nieopodal dworca Kraków Główny elegancko ubrany gość zwraca uwagę swoją niepewnością. Widać, że przyjezdny.
Pan prezydent ledwie nadąża. Podpisuje ustawy hurtowo i natychmiast. Rano, w południe, a najczęściej w nocy, bo to jedyna pora doby, żeby popracować w spokoju. Nikt też nie miał wątpliwości, że ustawa o ?narodowych mediach? będzie podpisana przez pana prezydenta najniezwłoczniej. Cóż poradzić, pośpiech... Taka praca.
Będzie dobrze! Będzie dobrze, chociaż tak trudno w to uwierzyć. Dyktatura nam nie grozi. Polacy i dyktatura?! To absurd, groteska i po ludowemu rzecz ujmując - rzewne jaja.
Lubię oglądać i słuchać krótko ostrzyżonych i ogólnie fizycznie ponadprzeciętnie sprawnych przedstawicieli Ruchu Narodowego. Po pierwsze: wiedzą, czego chcą, mówią to jasno i bez niedomówień, noszą Orła Białego na tiszertach tudzież w sercu oraz kochają Polskę agresywnie i na zabój. Po drugie: nie cierpią żydostwa, pedalstwa, Cracovii i deklarują, że jakby co, to staną w obronie Ojczyzny jak jeden mąż.
W naszej Ojczyźnie Polsce trwa kampania wojenna PIS-u na rzecz nowego, atrakcyjnie zmutowanego kształtu demokracji; stara demokracja bowiem jest już passé.
Nocna demokracja - choćby nie wiem co, choćby nie wiem jak, choćby uprawiana w najbardziej szczytnych celach - zawsze będzie podejrzana. Dzieje się tak nie przypadkiem: jak podpowiada tradycja, światło jest po stronie dobra, a ciemność po stronie zła. Tak już po prostu jest.
Przemierzam samochodem piękną ziemię sądecką. W samym centrum małego miasteczka mój wzrok przykuwa tekst nabazgrany fioletowym sprayem na murze: ?A na drzewach zamiast liści będą wisieć islamiści?. Myślę sobie: Nooo, faktycznie, komunistów już nie ma, a potrzeba wieszania przecież wieczna jest i żywa; raczej trudno się bez niej obejść. Przynajmniej niektórym.
Kiedy w poniedziałek wieczorową porą dziennikarz TVN zapytał nową panią minister edukacji narodowej, jak ocenia właśnie ogłoszony skład Rady Ministrów, ta odrzekła z radością w głosie: - Ten rząd będzie powiewem świeżości! - Faktycznie, jak się popatrzy na nowych ministrów resortów siłowych, to trudno nie odnieść wrażenia, że wszyscy odświeżeni są niczym masło wcześniej głęboko mrożone.
Ta prawda jest ogólnie znana, ale nigdy dość jej przypominania: otóż nie ma drugiego takiego kraju w Europie, który demon historii z taką determinacją, konsekwencją i skutecznością ogołacałby z wszelkich materialnych dóbr kultury o uniwersalnej wartości - jak Polskę.
Niedawny półmaraton to klasyczny przykład nieliczenia się z kosztami przedsięwzięcia. Tysiące litrów bez sensu przepalonego paliwa, nerwy, zaangażowanie policji i społeczna bezsilność, poczucie, że przecież można było ów bieg urządzić w Lasku Wolskim lub gdziekolwiek na obrzeżach miasta, a nie w jego centrum!
To, co poniżej, wydać się może literacką fikcją. Otóż oświadczam, że to nie jest fikcja. To się zdarzyło naprawdę.
O Alma Mater nigdy źle! Przykazaniu temu wierny jestem od zawsze, czuję się wszak członkiem uniwersyteckiej wspólnoty i... dobrze mi z tym. Mojej uczelni zawdzięczam wiele i winien jej jestem szacunek, tudzież miłość dozgonną. No, ale czasami człowiek musi, bo inaczej się udusi lub nabawi dokuczliwej nerwicy. Ale do rzeczy...
Uprzejmie donoszę, że w ołtarzu Wita Stwosza w krakowskiej bazylice Mariackiej jest Murzyn. Co robi ów czarny facet o imieniu Kacper w scenie "Pokłonu Trzech Króli"?
Z konterfektami Hitlera i Bieruta zapoznałem się w 1960 roku, tuż po przystąpieniu do sakramentu pierwszej Komunii Świętej. Od rodziców dostałem zestaw prezentowy w postaci zegarka marki Ruhla oraz brązowego klasera wypełnionego tzw. masówką filatelistyczną wraz z trzema kwartalnymi abonamentami na dostawę znaczków polskich, chińskich i enerdowskich.
Adam Mickiewicz pisał w "Księgach pielgrzymstwa polskiego" (1832), że obywatel to człowiek, który "poświęcał się za Ojczyznę swą". Uznał jednak, że od takiego Obywatelstwa doskonalsza jest jednak cnota chrześcijańska: Obywatelstwo "to cnota pogańska, mniej doskonała niżeli cnota chrześcijańska, która każe poświęcać się nie tylko za Ojczyznę swą, ale za wszystkich ludzi".
Szczerze mówiąc, nie odnotowałem, kto wygrał tegoroczną bitwę pod Grunwaldem. Dedukuję jednakowoż, że po raz kolejny Jagiełło dowalił Krzyżakom z Wehrmachtu, na chwałę Rzeczypospolitej i na pohybel Ulrichowi von Tuskowi.
Kilka miesięcy temu syn mojego bratanka dostał prezenty z okazji pierwszej komunii: długoterminowe obligacje skarbowe, smartfona i wypasionego drona.
Copyright © Wyborcza sp. z o.o.